niedziela, 22 lutego 2015

Wyspa



Z lądu wyspę widać całkiem dobrze. Aby do niej dotrzeć, należy pokonać kilometrową odległość. Bonelski, chociaż posiada wszelkie cechy kamuflującego się alkoholika, jako organizator radzi sobie bardzo dobrze. Widać, że póki co częste picie nie zniszczyło w znacznym stopniu jego szarych komórek. Wynajął solidną, szybką łódź, którą obsługuje pięćdziesięcioletni, doświadczony żeglarz. O tej porze roku łodzie zwykle są ściągane na brzeg w obawie przed lodem i niszczycielską siłą zimy. Bonelski musiał zadać sobie sporo trudu, żeby zdobyć łódź. Pieniądze mogły nie wystarczyć. Cóż zatem zaproponował jeszcze? Mężczyzna nakazuje im wejść pod pokład, do kabiny. Tutaj nie dociera zimne powietrze, które jest wyjątkowo ostre. Kobieta zakrywa usta szalikiem, zakłada przyciemniane okulary. Chronią ją przed łzawieniem. Właściciel łodzi zostaje na pokładzie. Stamtąd kieruje jednostką. Czwórka ludzi płynie w kierunku pokrytej drzewami wyspy. Są to prawie wyłącznie drzewa liściaste, które o tej porze roku straciły poszycie. Ponure, łyse gałęzie wyglądają groźnie i przygnębiająco. Wyspa z każdą minutą rośnie coraz bardziej. Kobieta patrzy na nią z niepokojem, który pojawia się bez większej przyczyny. Łódź jest bezpieczna, żeglarz doświadczony, nie ma mgły, a zza chmur przebijają się niezdarnie kontury słońca. Skąd zatem ten niepokój? To ptaki. Ich czarne stado krążące nad drzewami. Wydają przy tym jakiś przeraźliwy pisk. Ptaszyska kołują nad wyspą. Kręcą się w koło niczym gigantyczny wirnik. Z daleka przypominają ruchomą grudę smoły, którą właśnie roztopiono. Co jakiś czas czarne stado nurkuje między drzewa, znika między nimi. W tym miejscu musi być jakaś polana. Inaczej ptaki ginęłyby w zderzeniu z ostrymi konarami drzew. Czy to jakiś ptasi rytuał? To możliwe. Niezaludniona wyspa zapewne stanowi ich dom. Czy są jej jedynymi mieszkańcami? Dotarcie na wyspę przez wodę dla innych zwierząt jest prawie niemożliwe. Trudno wyobrazić sobie lisa, czy wilka płynącego setki metrów. Niechby i nawet latem, kiedy jezioro się nagrzewa. Zima tego roku jest bardzo łagodna. Lód nie pokrył tafli, po której mogłyby dostać się na wyspę. W tej chwili kobieta zaczyna nerwowo się uśmiechać. Przychodzi jej bowiem do głowy myśl o ludziach, którzy ukryci przed światem spędzają tutaj czas. Przemykają pomiędzy drzewami, są niczym duchy. Czekają na nich żeby zrobić im jakąś krzywdę. Ta niedorzeczna myśl rozrasta się w jej mózgu coraz bardziej. Kiedy łódź dopływa do brzegu, kobieta nie potrafi się poruszyć. Wczepia się palcami w jakaś niklowaną rurkę, trzyma się jej kurczowo.
- Co z panią? Wychodzimy! – Bonelski patrzy na nią z góry, właśnie wyszedł na mokry pokład.
- Zaraz…
- Czy pani musi zawsze być w opozycji? Może wreszcie zacznie pani bardziej się angażować!
- Idę…
Kobieta rusza po kilku stopniach do góry. Wychodzi z kabiny. Przed oczyma ma wyspę w całym jej ogromie i dzikości. Jeszcze wyżej widzi ptaki. To na nie wskazuje Haman. To w ich kierunku mają ruszyć. Schodzą z łodzi, na której zostaje tylko jej właściciel. Kobieta jest przerażona. Obecność tego potężnego mężczyzny mimo wszystko działała na nią uspokajająco. Teraz została ze starszym panem udającym młodzieniaszka i jeszcze młodym facetem o manierach starego rozpustnika. Może zdać się zatem tylko na siebie. Tym bardziej, że, jak przewidywała, Bonelski sięga do kieszeni po piersiówkę, podaje ją Hamanowi. Piją po głębokim łyku „na rozgrzewkę”. Ruszają. Bonelski idzie pierwszy, Haman tuż za nim. Kobieta na końcu. Wąska ścieżka wije się między drzewami, prowadzi w górę. Wyspa ma strome brzegi. Miejsce, do którego dotarła łódź stanowi wyjątek. Widocznie jest dobrze znane żeglarzowi. Kobieta wie, że z drugiej strony, wyspa ma dużo łagodniejszą linię brzegową. To tam kiedyś znajdował się pomost. Dlaczego zatem nie płynęli od drugiej strony? Odpowiedź przychodzi w następnej chwili.
- Przejdziemy wyspę w poprzek. – Bonelski prosi o przetłumaczenie słów Hamanowi. – Tam, po drugiej stronie, będzie czekała na nas łódź.
Wchodzą do lasu. Drzewa zasłaniają ołowiane chmury zawieszone nisko nad wyspą. Nad wodą wiatr jest intensywniejszy, czuć go mocnej. Gałęzie pod jego podmuchami wyginają się, trą jedna o drugą. Powoduje to pełen grozy hałas, jakby jęk ranionych istot, które zaraz wydobędą korzenie z mokrego gruntu i ruszą wprost do wody. Wyobraźnia kobiety powołuje do życia kolejne okropieństwa. Idą jedno za drugim. Zdaje jej się, że kroczą wewnątrz ciemnego tunelu, który runie, przygniecie ich, błotnista ścieżka rozstąpi się, wciągnie ich mroczna otchłań. Haman ciężko sapie, to efekt spalania alkoholu. Wielogodzinną euforię wyparło fizyczne zmęczenie. Prosi Bonelskiego o podanie piersiówki, pije łapczywie. Ptasi jazgot słychać coraz mocniej. To znak, że polana jest już całkiem blisko. Potwierdza to Bonelski, który proponuje na niej krótki odpoczynek. Po co właściwie tutaj przypłynęli? Wyspa to jeden wielki las. Co tu oglądać? Idiotyczny pomysł starego dziada. Zanim kupi musi obejrzeć, powąchać, dotknąć. Nagle drzewa znikają, oczy rani światło. Przed nimi rozłożyła się pokryta ciemnozieloną trawą polana. Trudno uwierzyć, że trawa w grudniu może mieć taką barwę. To jednak prawda. Widok jest niezwykły. Byłby jeszcze lepszy, gdyby ptaki nie przesłaniały nieba swoimi skrzydłami. Kobieta zakrywa dłonią oczy, obserwuje ich lot. Wrony krążą nad polaną, skrzeczą. Potem, jedna za drugą, pikują w kierunku uschniętego drzewa na skraju polany. Podlatują na bliską odległość, by zaraz potem wystrzelić w niebo. Kobieta wpatruje się w jeden z konarów. Pomimo lęku rusza w tym kierunku. Zostawia za sobą mężczyzn. Podchodzi do poziomej gałęzi. Dłonią, którą zakrywała oczy, teraz osłania usta. To co widzi, sprawia, że zaczyna rozpaczliwie krzyczeć. Jej pełen przerażenia okrzyk dociera do ptaków. Wrony w popłochu odlatują znad wyspy. Bonelski z Hamanem podbiegają do kobiety. Teraz i oni widzą zeschniętą gałąź, na której wiszą dwa martwe psy. Jeden z nich, ten bliżej pnia, wisi na cienkim, kolorowym kablu. Linka wrzyna mu się w kark, można mieć wrażenie, że zaraz przetnie szyję i martwe, rozdzielone na dwie części zwierzę, spadnie w trawę.
- Co to, do cholery, jest? – Bonelski staje pod drzewem, wpatruje się w linkę. – Wygląda jak kabel do jakiegoś urządzenia… Zaraz, przecież to są słuchawki! Jezu! Tego psa ktoś powiesił na kablu ze słuchawkami!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz