czwartek, 22 stycznia 2015

Marta Syrwid „Koktajl z maku”

Pisząc niedawno o książkach, które ukazały się w minionym roku pominąłem publikację Marty Syrwid. Właśnie trafił w moje ręce wydany w 2014 roku „Koktajl z maku”. Co stanowi ów koktajl? Najkrócej mówiąc teksty grafomańskie. Oczywiście, nie Marty Syrwid, bo w moim prywatnym rankingu najmłodszego pokolenia rodzimych autorów jej dokonania pisarskie umieszczam wysoko. Dość przywołać szeroko omawianą powieść „Zaplecze”, czy „Bogactwo”. Tę ostatnią pozycję podobnie jak „Koktajl z maku” wydała oficyna Lampa i Iskra Boża. Warszawski wydawca na czwartej stronie okładki zamieszcza taką oto myśl Autorki: „(…) wszyscy wciąż żyją, niektórzy zostali nawet dyrektorami szkół, inni przeszli leczenie psychiatryczne i wzięli śluby, jeszcze inni znów coś opublikowali. Ta barwna grupa nieustannie się rozrasta i co rusz wypływają na jej powierzchnię kolejne postacie. Tknięta, szczypnięta, ukłuta – pieni się i wydziela przykry zapach”. Syrwid postanowiła przejrzeć swoje publikacje z lat minionych i wydać je właśnie w „Koktajlu z maku”. Czytelnicy miesięcznika „Lampa” mogli je czytać w rubryce pod identycznym tytułem. Zwykle zaczynam lekturę tegoż pisma właśnie od przedostatniej strony, gdzie „Koktajl” się znajduje. To dział „o książkach, których nie da się czytać”. Same książki bywają nazywane „surowcem”. Autorka we wstępie pisze, że motywuje ją okrucieństwo. Myślę, że również potrzeba dobrej zabawy, bo widać, że pisarka tworząc błyskotliwe opowieści o tekstach rodzimych grafomanów bawi się doskonale. Oczywiście, jej „Koktajl” nie jest czymś nowym w literaturze. O grafomanach pisali: Barańczak, Słonimski, a z młodszych autorów przychodzi mi na myśl Jacek Dehnel, który stworzył tom „Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu”, z którego zapamiętałem historię pewnej rodziny pisarzy zamieszkującej moje miasto. Syrwid w pewnej chwili zauważa: „… spodziewałam się rychłego wyczerpania zasobów. (surowca – przyp. T.B.) Ileż tego w końcu może być? – myślałam naiwnie. Polskie pastwisko jest jednak żyzne, a płody jego obfite. W końcu postanowiłam więc dotrzeć do źródeł klęski urodzaju”. Ciekawe są również losy twórców. Dobry wydaje mi się poniższy przykład: „artystka napisała sztukę Czarny zamek, z której nic nie wyszło, więc rozpisała ją na erotyki, z których też nic nie wyszło. Erotyki te ma teraz zamiar zamienić w powieść”. Warto zwrócić uwagę na książkę Marty Syrwid chociażby po to żeby dowiedzieć się czym dla twórcy może być „dwutlenek bólu”, jaką rolę pełni „kałomocz”. Są w tej książce: poeci, filozofowie, pisarze, felietoniści, twórcy dzieł historycznych, mitów, eposów, fraszek. Ich działania dobrze obrazuje dwuwiersz pewnego szczecińskiego autora średniego pokolenia:
„Chciałbym przelać to, co myślę, na papieru stronie
By zrozumieć mogło wielu i przekazać żonie”.


No właśnie. Polecam i znikam w szczelinie nicości

1 komentarz: