sobota, 22 listopada 2014

„Drzewa kture leczo”

Pośród pozycji składających się na pojęcie „statystyka” bloga znajduje się punkt noszący nazwę „źródła ruchu sieciowego”. Zaglądam w to miejsce regularnie, by zorientować się, które z informacji zamieszczanych przeze mnie zwróciły szczególną uwagę, a które przeszły bez echa. Od czasu założenia bloga umieściłem ponad siedemset wpisów. Ciekawe bywają drogi, którymi docierają w to miejsce internauci. Przykład z dzisiaj. Natrafiłem na taki oto zapis: „Drzewa kture leczo”. Pijąc poranną kawę zachodzę w głowę, jakim sposobem autor przebił się przez cybernetyczny gąszcz i kliknął w to miejsce? Co nim kierowało? Owszem, popełniłem powieść, której fabuła snuje się wokół tematu drzewa morwowego, lecz nie przypominam sobie, abym pisał cokolwiek o właściwościach leczniczych morwy białej, chociaż takowe ona posiada. Zbawiennie wpływa na przykład na nasze czasami obolałe żołądki i towarzyszącą temu sraczkę. Odrzucam także trop kulinarny. Leczo występujące w tytułowym zapisie nigdy nie pojawiło się w tym miejscu. Chociażby dlatego, że blogów kulinarnych jest już całkiem sporo, a Pascala i Okrasy to już za swojego życia nie przebiję. Pozostaje, o zgrozo!, nieestetyczne słowo „kture”. Czyżbym ten, było nie było, pospolity zaimek pytający zapisywał notorycznie z błędem, a przez to znalazł się na samym szczycie wyszukiwarki Google? Nonsens. Wordowski program zawzięcie podkreśla grubą, czerwoną krechą błędny zapis, domaga się korekty. Kawa wypita, a sprawa zwrotu „Drzewa kture leczo” pozostaje nierozwiązana. Jak nie przymierzając kromlech Stonehenge, ufoludki w Roswell, ostatnie sukcesy polskich piłkarzy, czy wreszcie dymisja, liczącej sobie prawie tyle lat, co legendarny kamienny krąg, Państwowej Komisji Wyborczej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz