sobota, 31 sierpnia 2013

Rozmazany obraz

Sala Opery Krakowskiej była tego październikowego popołudnia wypełniona do ostatniego miejsca. Trwała pierwsza edycja Festiwalu Literackiego im. Czesława Miłosza. Gośćmi Jerzego Illga byli Wisława Szymborska, Tomas Venclova i Seamus Heaney. W pewnej chwili wyjąłem niewielki aparat i zrobiłem zdjęcie. Byłem bardzo niezadowolony, bo wyszło rozmazane. Odnalazłem je dzisiaj, kiedy świat obiegła wiadomość o śmierci Seamusa Heaney’a. Rok temu odeszła Wisława Szymborska. Fakt iż zdjęcie jest niewyraźne i rozmazane w kontekście tych informacji zaczyna nabierać innego sensu, a przynajmniej tak je dzisiaj widzę. Mówienie, że odchodzą najwięksi, to banał, ale cóż innego powiedzieć?

piątek, 30 sierpnia 2013

9,90 zł czyni cuda

Ogłosiło wczoraj Wydawnictwo Literackie we współpracy z Publio.pl promocję na powieść Jacka Dukaja pt. „Lód”. Opasłe tomiszcze tego dnia sprzedawano po okazyjnej cenie czyli 9,90 zł. W wersji elektronicznej, oczywiście. Warto dodać, że książka jest sprzedawana na co dzień po 44,90 zł. Ktoś powie, promocja jak promocja. Niezupełnie. Liczba chętnych na zakup e-booka była tak wielka, że nastąpiła blokada serwerów wspomnianego sprzedawcy, czyli Publio.pl. Wiadomo, że Dukaj to pisarz znany i ceniony, a „Lód” jest powieścią głośną. Lecz to nie do końca tłumaczy wczorajsze zdarzenie. Głównym wabikiem okazały się być cena i możliwość natychmiastowego (może akurat nie tym razem) zakupu. Polacy nie czytają? Za 9,90 zł zaczną na nowo.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Męki krytyka zakochanego w piłce nożnej

Piłkarski raj znowu nie dla naszych. Po wtorkowym meczu zdjąłem z pólki „Nowe mitologie”, pracę zbiorową pod redakcją Jerome’a Garcina, która powstała z myślą o przypomnieniu „Mitologii” Rolanda Barthes’a z połowy lat pięćdziesiątych. Eseje napisali najbardziej cenieni we Francji intelektualiści. Przytaczam poniżej fragment tekstu samego Bernarda Pivota – członka Akademii Goncourtów, krytyka literackiego. Okazuje się, że ludzie związani z kulturą przyznający się do fascynacji piłką nożną nie mają łatwego życia. Oto co pisze Pivot: „To, że młody Nabokov, Monherlant i Camus grywali w piłkę nożną, niczego nie zmieniało: temu sportowi dla niezgrabiaszy brakowało inteligencji i wdzięku, uprawiali go pariasi i nie mógł odpowiadać osobom wymagającym, gustującym w sprawach duchowych. Od czasu Apostrophes wielokrotnie byłem atakowany przez intelektualistów z prawicy za moją miłość do futbolu, w ich oczach przeczącą miłości do literatury. Piłka albo książka – trzeba było wybierać. Nie można było w tym samym tygodniu iść na stadion Geoffroy – Guichard w Saint Etienne i przepłynąć Atlantyk, aby nagrać wywiad z Marguerite Yourcenar. Prostactwo moich częstych odwiedzin w Parc des Princes wywoływało reakcję pisarzy, którzy odwiedzali mnie w studio telewizyjnym. Futbol odebrał mi wszelkie uprawnienia do tego, aby czytać ich książki i zadawać im pytania. Byłem zarazem zaskoczony i rozbawiony, ale i trochę rozdrażniony”. 

środa, 28 sierpnia 2013

O kryminałach nad Krzywym

„Książka pod żaglami” to nowy, cykliczny program TVP Olsztyn, w którym Joanna Wilengowska i Lidia Piechota zachęcają do sięgania po książki. W swoich wędrówkach po Warmii i Mazurach zaglądają nad jeziora, odwiedzają miejsca, w których zamierzają promować czytelnictwo. Program, jak zresztą sugeruje tytuł, odwołuje się do wakacyjnego wypoczynku. Nie ma tu poważnych dysput, a raczej lekkie, bezpretensjonalne, czasami z humorem opowiadanie o książkach. Prowadzące rozmawiają też z ludźmi zajmującymi się pisaniem powieści. Bohaterami najnowszego odcinka są Paweł Jaszczuk i piszący te słowa. Program w całości można zobaczyć na stronie internetowej TVP Olsztyn. Tutaj: http://www.tvp.pl/olsztyn/magazyny/ksiazka-pod-zaglami/wideo/odcinek-4/12211412

wtorek, 27 sierpnia 2013

Pochwała e-booków

Zaniepokojonych tytułem zapewniam, że od książek papierowych się nie odwracam i wcale nie wieszczę tego, że niebawem znikną. Z tradycyjnej lektury nie rezygnuję, ale od pewnego czasu poszerzam ją o e-booki. I choć wcześniej odnosiłem się do nich z dużym dystansem, teraz jestem ich zwolennikiem. Porównując lekturę na tablecie z lekturą na czytniku, stwierdzam, że właśnie ta druga wersja jest dużo lepsza. Nic odkrywczego, ale technicznie rzecz bardzo ważna. Chodzi, oczywiście, o elektroniczny papier, który jest tylko w czytnikach. Pamiętam, jak kiedyś w „Portrecie” przygotowywaliśmy książki do druku na kalkach o wysokiej gramaturze. To, co widać na ekranie czytnika, trochę przypomina obraz z kalki. Nie odbija się światło, można czytać na słońcu, tekst dobrze dopasowuje się do ekranu także przy konwertowaniu na większą czcionkę. Zaleta podstawowa – teraz mogę ze sobą nosić wiele książek, a nie tylko jedną. No i kluczowa sprawa portfela – klasykę można właściwie zgromadzić za darmo, a internetowe księgarnie e-booków oferują wiele korzystnych promocji. Na przykład moje kryminały na publio.pl są teraz prawie trzy razy tańsze od wersji papierowej:

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Wiesław Myśliwski „Ostatnie rozdanie”


Radiowa „Trójka” wyemitowała wczorajszego wieczora rozmowę Michała Nogasia z Wiesławem Myśliwskim. Pretekstem do niej była zapowiadana na 12 września premiera powieści pisarza pt. „Ostatnie rozdanie”. Wiesław Myśliwski zaprosił do swojego warszawskiego domu dziennikarza, któremu opowiadał o pracy nad książką. Można jej wysłuchać tutaj: http://www.polskieradio.pl/9/874/Artykul/917248,Wieslaw-Mysliwski-czas-terazniejszy-jest-fikcja

Autor „Widnokręgu” nie używa Internetu, pisze ołówkiem i gumką. Ten pozornie archaiczny system nie przeszkadza mu odnosić sukcesów, o których większość pisarzy może tylko marzyć. Książki Myśliwskiego często są ekranizowane, obsypywane nagrodami (jako jedyny w historii otrzymał dwa razy Nagrodę Nike), i tłumaczone. W moim prywatnym rankingu to najwybitniejszy żyjący polski prozaik. Dwa lata temu spotkał mnie wielki zaszczyt. Pisarz przyjechał na moje spotkanie promujące „Teorię ruchów Vorbla”, które Wydawca zorganizował w warszawskim Zamku Ujazdowskim. W pewnej chwili pisarz zabrał głos i wygłosił krótką recenzję mojej twórczości. Nie zapomnę jej nigdy. Otrzymałem również bardzo ważną dla mnie-piszącego dedykację. Lecz jej treść, z uwagi na prywatny charakter, zachowam wyłącznie dla siebie.

niedziela, 25 sierpnia 2013

O „Drzewie morwowym”

Odnotowuję pojawienie się kolejnej opinii o serii z dziennikarzem Pawłem Werensem w roli głównej. Na blogu „Czytam bo lubię” tłumaczki Agnieszki Kalus można znaleźć takie oto zdania: „Akcja jest misternie skonstruowana i oparta na bardzo nietypowym pomyśle – wątek kryminalny ma podwójne dno. Pierwsze dotyczy tego, kto i dlaczego zabijał starszych panów. Drugie związane jest ze stowarzyszeniem i jego działalnością na przestrzeni lat. Bardzo podobała mi się postać starszego pana i to, że zagadki kryminalne rozwiązywał z fotela w bibliotece, opierając się na swojej rozległej i wciąż pogłębianej wiedzy o teologii i historii kościoła. Wyraziste postacie, żwawa akcja, dobry pomysł to plusy.”

sobota, 24 sierpnia 2013

„07 zgłasza się”. Opowieść o serialu

Hoffman: Nazywam się Eliza Hoffman, przez dwa „f”.
Borewicz: Porucznik Borewicz. A to porucznik Zubek przez „u” zwykłe.

***

Mecenas: Idzie pan?
Borewicz: Gdzie? Funkcjonariusz milicji? Na wódkę? W biały dzień? W godzinach pracy? Z największą przyjemnością!

***

Jagodziński: Są pytania, na które nie można odpowiedzieć „tak” lub „nie”.
Zubek: Proszę pana, nie ma takich pytań. Na każde pytanie można odpowiedzieć „tak”, „nie” lub „nie wiem”.
Jagodziński: Tak? A jeśli spytam pana, czy już pan przestał brać łapówki, co pan na to odpowie?

***

Jaszczuk (do Borewicza, po wyjściu porucznika z kanału): Trochę pan jednak śmierdzi?
Borewicz: Finezyjna uwaga.

***

Można mnożyć cytaty zaczerpnięte z serialu „07 zgłoś się”. Przywołuję je za książką pod nieco zmienionym tytułem, czyli „07 zgłasza się”. Jej autor Piotr K. Piotrowski zebrał rozmowy z aktorami i twórcami serialu. W książce zostały zamieszczone materiały dotyczące wszystkich pięciu serii z porucznikiem Borewiczem. Dodatkową atrakcją dla każdego fana serialu będzie opowiadanie pt. „Londyńska misja” traktujące o wydarzeniach sprzed pierwszego odcinka. Miłośnicy filmów o przygodach Sławomira Borewicza, którego zagrał Bronisław Cieślak, powinni tę pozycję koniecznie przeczytać. 

piątek, 23 sierpnia 2013

Patronatus, czyli jak złapać frajera

Jak podaje „Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych” Władysława Kopalińskiego, „patronat” to łaciński „patronatus”, który swój początek ma w starożytnym Rzymie. To „instytucja opieki patrona nad wyzwoleńcem”. Sam zaś „patron” to po prostu opiekun, obrońca, protektor osób, stanów i rzemiosł. Wyjaśnienie tego terminu zdaje się być kluczowe dla zrozumienia sytuacji, jaka zaistniała na naszym rynku książki. W obecnych czasach, coraz częściej co niektórzy tzw. „gracze rynkowi” obejmują patronatami medialnymi tytuły, których wcześniej nie czytali (sic!). Mówiąc inaczej, patronatus mnie pisarza-wyzwoleńca w teorii bierze pod swoje skrzydła, a w praktyce zwyczajnie wali po łapach. Problem dotyczy chorych relacji autor-wydawca-promujący. Ten ostatni, paradoksalnie, wychodzi na tym najlepiej. Jego logo pojawia się w materiałach promocyjnych, na okładkach książek, jest powielane w tysiącach. W naszym kraju, który od normalności dzielą długie lata, nie jest ważny autor–wyzwoleniec, najważniejsze jest napinanie muskułów, a więc bajki o potencjale promocyjnym jednego czy drugiego patrona. Krajowy patronatus nie rozumie terminu „patronować”, rozumienie ma wypaczone. Nie słyszał ludowej mądrości, że jeśli zaproszą w gości, to nie sika się gospodarzom na dywan. Rodzimy patronatus prowadzi cyniczną grę. Wydawca szukając promocji, karmi żarłoczne monstra. A te od czasu do czasu wydalą z siebie coś niestrawnego. Oczywiście, na autora–wyzwoleńca, który i tak przecież nie ma nic do powiedzenia. W milczeniu przyjmie wylane na twarz wiadro ścieków i pogardy. Bo przecież autor to najbardziej niepożądany i bezbronny element w tym interesie. Pocieszające (a może zatrważające) jednak jest to, że powyższe praktyki uderzają rykoszetem w patrona medialnego. Bo czy nie traci on wiarygodności patronując książce/filmowi/sztuce, którą później negatywnie ocenia?

czwartek, 22 sierpnia 2013

„Kłamca” – kolejna ocena

Również branżowy „Portal Kryminalny” odnotowuje pojawienie się „Kłamcy”. Ewelina Dyda w podsumowaniu pisze: „… atutem powieści jest z pewnością zawarta w niej bogata wiedza na temat ksiąg biblijnych, apokryfów, związanej z nimi symboliki. Dla laika lektura „Kłamcy” może pod tym względem okazać się interesującym doświadczeniem”. Cały tekst można przeczytać tutaj: http://www.portalkryminalny.pl/content/view/4959/35/

środa, 21 sierpnia 2013

Czytelnicy o „Kłamcy”

„Król Tyru” od początku lata jest już w księgarniach, a czytelnicy ciągle sięgają po wcześniejsze części trylogii. Dzisiaj zamieszczam kilka wypisów z „Kłamcy”, czyli części numer dwa. Na blogu „Moje zaczytanie” przeczytamy: „Kłamca to dobry kryminał intrygująco łączący przeszłość z teraźniejszością, posiadający interesujący kontekst polityczny, z dobrym tempem akcji, która tocząc się w kilku miejscach przenosiła mnie z Olsztyna do Gdańska, Krakowa i na Mazury”. Z kolei na blogu „Moje książki” natkniemy się na fragment: „Nie ulega wątpliwości, że morderca doskonale przygotował się do swojego dzieła. Każda zbrodnia niesie w sobie przesłanie i jedynie rozszyfrowanie wystarczającej ilości zagadek pozwoli dojść do tego, kto i dlaczego zabił”. Recenzentka portalu „Lubimy czytać.pl” zauważa: „Drzewem morwowym udowodnił, że można wprowadzić do kryminału elementy uniwersalne, które wypchną go gdzieś poza standardowe „to się dobrze czyta”. W Kłamcy na plan pierwszy wysuwa się szybkie tempo akcji. I, rzeczywiście, czyta się dobrze, ale jednocześnie oczekuje czegoś ponadto”. Na końcu przytoczę opinię czytelniczki prowadzącej blog „Figlarne czytanie”: „Szkoda mi bardzo było, że autor na stronach powieści zabił bardzo ciekawych bohaterów – małżeństwo Werensów, gdyż było ono charakterystyczne i wnosiło pewien powiew świeżej krwi do przebiegu akcji. (…) Zapewne miał w tym Białkowski jakiś zamysł, ja go nie rozumiem. Być może zrozumiem po przeczytaniu trzeciej części trylogii”.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Kto dzisiaj słucha krytyki?

„Mam podejrzenie, że żywa krytyka przeniosła się dziś w rejony konkursowe”, powiedział swego czasu Stefan Chwin. Zupełnie inaczej widzi tę kwestię redaktor „Twórczości” Janusz Drzewucki, którego opinię zamieszcza Jarosław Klejnocki na swoim blogu. Drzewucki zauważa: „Nie jesteś takim pisarzem jakiego masz krytyka, lecz jesteś takim pisarzem, jakiego masz jurora. Przyszłość literatury polskiej należy do jurorów, bez dwu zdań”. Tutaj głos zabiera Klejnocki, którego sąd jest równie surowy. „Głos krytyka już się w zasadzie nie liczy – ważny jest gest lub zdarzenie (publiczne) związane z tekstem”. Znany krytyk podaje za przykład najnowszą książkę Zygmunta Miłoszewskiego, którego krytyka oceniła surowo, co zupełnie  nie przeszkodziło autorowi w odniesieniu sukcesu rynkowego. Warto poczytać, całość na blogu Jarosława Klejnockiego: http://klejnocki.wydawnictwoliterackie.pl/wpis/196/

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Akcja Hiacynt ciągle się odradza

Pocałowała Tatjana Firowa Kseniję Ryżową namiętnie w usta, czym przypomniały światu putinowską ustawę wymierzoną przeciw rosyjskim homoseksualistom. Zdarzenie miało miejsce na właśnie zakończonych lekkoatletycznych mistrzostwach świata w Moskwie i stało się szeroko komentowanym tematem. A jak to wyglądało/wygląda u nas? W książce pt. „Obyczaje polskie. Wiek XX w krótkich hasłach” pod redakcją Małgorzaty Szpakowskiej znalazłem tekst autorstwa Iwony Kurz, która pisze: „W latach 1985-1987 Milicja Obywatelska prowadziła akcję Hiacynt, w ramach której dokonano masowych (ponad dziesięć tysięcy) zatrzymań homoseksualistów. Założono im teczki osobowe. Akcja, całkowicie niezgodna z obowiązującym stanem prawnym (nie pierwszy i nie ostatni raz), ma swoje konsekwencje do dziś: w cieniu „debaty teczkowej” toczy się też dyskusja na temat katalogu Hiacynt i tak zwanych różowych teczek. Ciągle wzbudzają one żywe emocje, zarówno z powodów fundamentalnych (ponieważ zawierają dane „wrażliwe”, objęte ochroną prawną), jak i praktycznych (ponieważ nadal ujawnienie homoseksualizmu postrzegane jest jako potencjalny motyw szantażu)”. 

niedziela, 18 sierpnia 2013

Włosy

Większość ludzi je ma, miała, co niektórzy liczą na ich odzyskanie. Przeglądam arcyciekawą „Opowieść o włosach” autorstwa Kazimierza Banka. Autor zajmująco opisuje historię naszego owłosienia, która staje się historią ludzkości i kultury. Opisy obrzędów: religijnych, ofiarnych, pokutnych, pogrzebowych, wszystko to składa się na tę pozycję. W książce nie brak mitów i ciekawostek związanych z włosami, a często ich usuwaniem. Okazuje się, że ta ostatnia czynność często była najskuteczniejszą i najdotkliwszą z kar. Jak podaje autor: „Znamienny przypadek miał miejsce z Rzymie w latach 1598-1599, kiedy to znany z rozwiązłego i hulaszczego trybu życia sadystyczny w stosunku do swojej rodziny hrabia Francesco Cenci został zamordowany przez własne dzieci, piękną córkę Beatrice, którą molestował seksualnie, i jej brata. Sprawa wyszła na jaw i rodzinę Cencich uwięziono w Zamku Świętego Anioła. Beatrice, poddana torturom, dzielnie wytrzymała ból i zaprzeczała oskarżeniom, lecz wobec pomysłu sędziów, aby „obciąć jej piękne włosy”, załamała się i przyznała do wszystkiego”.

sobota, 17 sierpnia 2013

Garnek z Olecka

Dawno już nie zamieszczałem na tym blogu mitów warmińsko-mazurskich. Pora nadrobić zaległości. Mit numer siedem będzie opowieścią o Filemonie i Baucis (tego pierwszego nie należy mylić z popularną kocią postacią występującą w kreskówce). Ale do rzeczy. Zeus i Hermes pewnego razu zstąpili z Olimpu na ziemię. Cel ich wizyty nie był do końca sprecyzowany. Bogowie przebrani byli w skromne odzienie, co wyklucza oficjalny charakter odwiedzin. Ponoć Zeus nie należał do świętobliwości przesadnie ufnych, a ta wizyta miała na celu wytropienie matactw i niegospodarności w terenie. Miejscowa społeczność była do tego stopnia nieżyczliwa, że odmówiła przyjęcia na nocleg dwóch dostojników nie z tego świata. Jak podaje Owidiusz w „Metamorfozach”, przybysze w pewnej chwili natrafili na dom przywołanych wyżej Filemona i Baucis. „Do tej biednej chaty wstąpili niebianie, schylili się i weszli w niskie progi”. Wiadomo, że ubodzy gospodarze nakarmili gości, korzystając z samonapełniającego się garnka, za co spotkała ich konkretna nagroda. Otrzymali w zamian porządną chatę, którą przerobili na świątynię (siebie, rzecz jasna, uczynili kapłanami). Z kolei miejscowych Zeus zamienił w żaby, a ich chałupy zatopił. Można się spierać co do celowości tego posunięcia. Być kapłanem to intratne zajęcie. Lecz kapłanem kierującym stadem żab, to już mało poważna profesja… Tu historia przenosi się na ziemię warmińsko-mazurską, do Olecka. To tam, na posesję współczesnych Baucis i Filemona, wdarło się dwóch młodych mężczyzn. Scena mogła wyglądać, jak ta z obrazu Adama Elsheimera. Oto z sieni wyłania się Filemon niosący kociołek ze słoniną. Zostawia go na ganku. Wówczas to, jak podaje komunikat policji: „(złodzieje – przyp. TB) zabrali pozostawiony na zewnątrz garnek, w którym znajdowało się mięso. Poszkodowany Filemon, gdy zauważył nieproszonych gości, natychmiast powiadomił policję. Patrol pojawił się błyskawicznie na miejscu kradzieży. Na widok radiowozu sprawcy zaczęli uciekać”. Historia zakończyła się wręczeniem współczesnym Zeusowi i Hermesowi mandatu 500-złotowego, garnek zaś powrócił do prawowitych właścicieli. Na swoje usprawiedliwienie złoczyńcy mieli chwytający za serce argument – byli tak głodni, że musieli kraść. Tajemnicą poliszynela jest informacja krążąca po uliczkach miasteczka, że złodzieje w dzieciństwie przeczytali opowieść Nathaniela Hawthorne’a o samonapełniającym się garnku Filemona i Baucis. Gdyby wówczas uważnie przeczytali tę historię, wiedzieliby, że tajemnica nie tkwi w garnku, lecz w okazywaniu dobroci i gościnności innym. Bo jak pisze Hawthorne: „To grzech i hańba tak postępować, ot co!”

piątek, 16 sierpnia 2013

Sławomir Mrożek (1930-2013)

„Człowiekowi wydaje się, że jest gigantem, a tymczasem jest gówniarzem – to zdanie Haška jakże harmonijnie brzmi na Riwierze, brzmi mi w uchu moim, dla mnie. Czyżby przez półtora roku wydawało mi się, że jestem gigantem, a tymczasem… itd. Gigantem, gówniarzem, wydobyć się z tych alternatyw, być jeszcze czymś innym, to byłoby wyjście”.

Sławomir Mrożek, Dziennik 1962-1969, Kraków 2010, t. I, s. 38-39

czwartek, 15 sierpnia 2013

Były sobie drzewa trzy

Historia, o której piszę, dotyczy drzewa, lecz nie morwowego, a topoli – konkretnie trzech dorodnych okazów tego gatunku, które runęły w poprzek rzeki Łyny tuż pod olsztyńskim zamkiem. Tekst o tym zdarzeniu zamieściła największa lokalna gazeta. Mnie zainteresowały wpisy pod artykułem, z których wybrałem kilka i z niewielkim komentarzem zamieszczam poniżej. Zacznę od wpisu Klubowicza, który pisze o farcie, gdyż „zwykle pił tam wódkę przed wejściem do Chilli (klub rozrywkowy – przyp. TB) i oszukał przeznaczenie”. Warto zaznaczyć, że drzewa runęły rankiem, co dowodzi, że olsztyńskie kluby z powodzeniem prowadzą działalność do białego świtu. Nieco inaczej widzi tę sprawę X-Man. Jego zdaniem „Drzewa atakują Olsztyn”. Tę wstrząsającą tezę podziela Edek, który żąda, aby w związku z tym drzewa „powycinać i zalać betonem”. Akcja „liść klonu” pisze o konkretnych ilościach materiału budowlanego: „Trzeba wszystkie drzewa w mieście zalać betonem do wysokości 5 metrów”. Jak widać, projekt rozrasta się, czy może bardziej rozlewa stygnącą masą. Nie dotyczy już tylko terenu przy zamku, lecz całego miasta. W miejsce drzew można umieścić coś innego. Trudno powiedzieć, co konkretnie. Zapewne jakiś reprezentacyjny obiekt. Kacper przypomina „Anglicy zburzyli stadion Wembley i wybudowali nowy”. Wtóruje mu Wixen, zapewne chwilowo bezrobotny budowlaniec, który w akcji betonowania widzi szansę na odzyskanie zatrudnienia. Rozgoryczony, mówi: „Mam nadzieję, że wam dendrofile spadnie w końcu jakiś gnat na wasze puste łby”. Olsztynianka z kolei domaga się „zakazu sadzenia topoli”, do których ma wyraźną niechęć. Niespodziewanie głos zabiera samo drzewo, być może dyskryminowana topola, które mówi w imieniu swoim i innych niekochanych przez mieszkańców roślin: „Tak będzie z nami częściej, pod Ratuszem tak okroili mi pole do wody, że już usycham i mnie wytną”. Reakcja jest natychmiastowa. Ani się ważcie wycinać żąda: „Ani się ważcie wycinać!”. Cóż z tego, skoro kolejny wpis nie dość, że jest pesymistyczny, to wręcz zachęca topole do aktów autodestrukcji. Mówi Valdo, który może być znienawidzonym przez Wixena dendrofilem: „Nawet drzewa wolą popełnić samobójstwo niźli mają rosnąć w mieście z betonu”. Kolejne wpisy to próby ustalenia winnych zaistniałej sytuacji, czyli fatalnej wywrotki trzech topoli. „To wina Tuska” pisze NC. Ktoś ukryty pod nickiem @# wskazuje obok premiera „towarzyszy udawaczy”, dla których ma konkretną propozycję: „Won im szybciej tym lepiej!”. Teraz ta sama Olsztynianka, która domagała się zakazu sadzenia topoli niespodziewanie apeluje: „Trzeba mieć godność… Nie sądź a nie będziesz sądzony”. W dramatycznym finale w kaznodziejsko-spiskowo-apokaliptyczny ton uderza internauta ukryty pod pseudonimem Obudźcie się: „2 mlrd ludzi głoduje, państwa w iście orwellowski sposób coraz głębiej kontrolują swoich obywateli. Zakończę tekstem Natanka: Wiedzcie, że coś się dzieje!”.

No właśnie. Dzieje się. I pomyśleć, że chodziło tylko o trzy podmyte przez rzekę drzewa…

środa, 14 sierpnia 2013

„Król Tyru” – głos blogera


„Czytelnik Niedzielny” to nazwa bloga, na którym pojawiła się opinia na temat „Króla Tyru”. Autor tekstu zauważa: „Książka jest napisana bardzo fajnym językiem, który dzięki prostocie bardzo plastycznie oddaje wszelkie szczegóły, tak krajobrazu jak i postaci. Czytelnik stopniowo wciąga się w nieskomplikowaną fabułę, dzięki czemu staje się częścią opowieści (…) Mimo kilku mankamentów lektura książki cieszyła mnie niezmiernie dzięki bardzo dobrej narracji i klimatowi. Warto ją polecić wszystkim fanom kryminałów”. Całość tekstu tutaj: http://czytelnikniedzielny.wordpress.com/2013/08/06/krol-tyru-tomasz-bialkowski/

wtorek, 13 sierpnia 2013

Pomyśl, zanim wyjdziesz z domu

Podczas robienia porządków, natrafiłem na niewielką książeczkę z roku 2008. Utwór nosi tytuł „Chichot temidy” i, jak podaje wydawca, „(...) to śmieszny i praktyczny zbiór najbardziej absurdalnych przepisów, dzięki któremu unikniesz aresztowania w każdym zakątku świata…” Dodam, że zbiór przepisów mocno archaicznych. Z lektury tego tekstu wyłania się obraz świata pełnego nakazów i zakazów, których celem jest poskromienie ludzkiej wyobraźni. Za przykład niechaj posłuży przepis obowiązujący w mieście Holyoke (Massachusetts, USA) uznający za niezgodne z prawem podlewanie trawnika, kiedy pada deszcz. Po namyśle przyznaję, że jakiś sens w tym jest, a przepis zapewne służy oszczędzaniu wody. Ale w przypadku innego zapisu ze stanu Tennessee (USA) zabraniającego żabom rechotu po godzinie 23:00 widać, że autor tego przepisu posiadał nieprzeciętne zdolności kreacyjne i równie dużą ilość wolnego czasu, który poświęcał na doskonalenie, niegroźnego, bo niegroźnego, ale jednak szaleństwa. Najciekawszy (bezapelacyjnie numer jeden na mojej prywatnej liście obostrzeń) wydaje się przepis obowiązujący kiedyś w Salem (Wirginia, USA). Jego logika jest porażająca. Zakazuje on wychodzenia z domu, jeśli nie ma się sprecyzowanego celu wyjścia… 

niedziela, 11 sierpnia 2013

Śladami Pawła Werensa

Okazuje się, że przygody dziennikarza Pawła Werensa inspirują czytelników nie tylko do lektury kolejnych części, tj. „Drzewa morwowego”, „Kłamcy” i „Króla Tyru”, ale również do wypraw śladami bohatera. Na chętnie odwiedzanym blogu „Z lektur prowincjonalnej nauczycielki” ukazała się świetna fotorelacja z odwiedzin w Rapie. Wokół tamtejszego grobowca w niespotykanym kształcie piramidy dzieje się akcja trzeciej odsłony serii. Polecam: http://prowincjonalnenauczycielstwo.blogspot.com/2013/08/tomasz-biakowski-i-kainisci.html

sobota, 10 sierpnia 2013

Analiza grafologiczna


Historia miała miejsce podczas Darłowskich Spotkań Literackich. Mariusz Czubaj podsunął kartkę i poprosił o dokończenie zdania zaczynającego się od słów: „Tego dnia w Darłowie…” Nieświadomi tego, co to oznacza, poddaliśmy się próbie. Pisząc „My” mam na myśli Katarzynę Bondę, Marka Krajewskiego, Marcina Wrońskiego i siebie. Następnego dnia okazało się, że próbki naszego pisma zostały poddane analizie grafologicznej, której dokonał ekspert, biegły sądowy w dziedzinie kryminalistycznych badań dokumentów, podinspektor Leszek Koźmiński. Niby to tylko zabawa, ale coś w tym musi być. Oto co ustalił specjalista:
„Nadwrażliwość połączona z niepokojem wewnętrznym, ale jednocześnie dość stanowczy w sądach.
Nie za bardzo żyje wspomnieniami, nie jest zwolennikiem tradycji.
Cechuje go dość duża inteligencja, ale wyraźnie podlega wpływom rozumu i emocji kobiecych.
Ma wiele ciekawych pomysłów, duża otwartość na inne, nowe elementy rzeczywistości kulturowej czy społecznej”.

piątek, 9 sierpnia 2013

E-booki

Jakiś czas temu informowałem, że „Drzewo morwowe” i „Kłamca” są dostępne jako e-booki w księgarni internetowej Publio. Teraz w formie elektronicznej do nabycia jest również „Król Tyru”. Całość trylogii kryminalnej w formatach EPUB oraz MOBI dostępna pod adresem: http://www.publio.pl/tomasz-bialkowski,a6169.html

czwartek, 8 sierpnia 2013

Kwitajny (Quittainen)

Jadąc do Fromborka trafiłem do wsi Kwitajny. Za Małgorzatą Jackiewicz-Garniec i Mirosławem Garncem, autorami książki pt. „Pałace i dwory dawnych Prus Wschodnich” podaję: „Albrecht von Barfuß ożenił się z hrabianką Eleonorą von Dönhoff, córką Friedricha, właściciela wielkich dóbr Friedrichstein (koło Królewca) i Drogosz (koło Kętrzyna). Brak potomków rodziny von Barfuß sprawił, że w 1744 r. właścicielem Kwitajn został Filip Otto von Dönhoff, który zainaugurował dwustuletnie (aż do 1945 r.), panowanie rodu von Dönhoff w Kwitajnach. Nie był to jednak typowy majątek ziemski. Filip Otto von Dönhoff i jego żona Maria Amalia z rodu zu Dohna-Schlodien mieli aż jedenaścioro dzieci, wszystkie jednak zmarły. W obliczu takiej tragedii i braku spadkobiercy, ustanowili oni w majątku fundację rodową Dönhoffów, której podstawowym celem miało być wspieranie biednych”. W innym pałacu Dönhoffów, czyli tym w Drogoszach, rozgrywa się akcja „Drzewa morwowego”. To tam, w latach siedemdziesiątych, zbiera się tajne bractwo. W Kwitajnach byłoby to wtedy raczej niemożliwe. Jak podają Garncowie: „Po wojnie początkowo w pałacu umieszczono szkołę rolniczą, później zarząd i mieszkania dla pracowników PGR, a w salach na parterze magazyny. Spowodowało to częściową dewastację wnętrz, poginęły lub zostały zniszczone elementy pierwotnego wyposażenia kominki, piece, parkietowe podłogi”. Obecnie pałac przeszedł w prywatne ręce i powoli odzyskuje dawny blask.








środa, 7 sierpnia 2013

Maciej Wasielewski – „Jutro przypłynie królowa”

Nazywał się Robert Pitcairn. Miał piętnaście lat, kiedy ze statku Swallow wypatrzył niewielką wyspę. Był rok 1767. Dwadzieścia trzy lata później na wodach otaczających bezludną wyspę pojawił się inny statek. Nosił on nazwę „Bounty”. Na jego pokładzie znajdowało się dziewięciu marynarzy, którymi dowodził Christian Fletcher. Ludziom Fletchera towarzyszyło jedenaście kobiet i sześciu mężczyzn – Tahitańczyków zwabionych podstępnie na statek. Kiedy na tratwach płynęli w kierunku wyspy, za sobą mieli łunę z płonącego statku. „Bounty” szedł na dno. Znikał na zawsze. Ścigający go Brytyjczycy stracili szansę na pojmanie zbuntowanej załogi. O „Bounty” napisano wiele książek, powstały filmy. Najbardziej znany to chyba ten z roku 1984 z gwiazdorską obsadą (Anthony Hopkins gra w nim rolę okrutnego kapitana Bligha, zaś Mel Gibson buntownika Christiana Fletchera) i wspaniałą muzyką Vangelisa. Sytuacja wygląda zupełnie inaczej, jeżeli będziemy próbowali dowiedzieć się czegoś więcej o losach kolejnych pokoleń ludzi, którzy pozostali na wyspie Pitcairn, bo taką nazwę przyjęło to miejsce na część swojego odkrywcy. Warto od razu powiedzieć, że zadanie to niełatwe. Wyspa pilnie strzeże swoich tajemnic. Ujawnienie ich oznacza kłopoty, a nawet śmierć. Zadania tego podjął się Maciej Wasielewski, który dotarł na wyspę i przez pewien czas przebywał z potomkami buntowników i uprowadzonych tahitańskich kobiet, których wówczas spłodzono dziewiętnaścioro. Obecnie liczba mieszkańców Pitcairn wynosi pięćdziesiąt dwie osoby. Różnica między mieszkańcami wyspy a ludnością świata jest chociażby taka, że odsetek osób z zaburzeniami psychicznymi wynosi tutaj trzydzieści procent przy ledwo jednym gdzie indziej. Zaburzenia owe znajdowały ujście w podejściu mieszkańców do seksu. Wasielewski zamieszcza w swoim reportażu opisy wydarzeń, które porażają. Pisze: „Małżeństwo organizowało podwieczorki dla dziewczynek, pięcio-, sześcio- i siedmioletnich. Laura piekła ciasto marchewkowe, częstowała orzechami. Stała przy zaciągniętej kotarze, kiedy Ali rozpinał im spódniczki. Potem realizowała własną fantazję: prosiła dzieci, by nie odwracały wzroku, jak klęka przed Alim, rozpuszcza włosy i rozpina mu rozporek”. Problem pedofilii był przez wieki ukrywany. Kolejne pokolenia kobiet były wykorzystywane seksualnie od dzieciństwa. Na wyspie, która jest oddalona od najbliżej ludzkiej siedziby o osiemset kilometrów, nie posiada lotniska, a statki docierają doń co kilka miesięcy, doszło do sytuacji nigdzie indziej niespotykanej. Mieszkańców łączy tutaj sieć sekretnych, niezwykłych powiązań. „Kto oddał więcej przysług, ten stoi wyżej we wspólnotowej hierarchii. Kto zaciągał długi u wszystkich, ten nikomu nie może odmówić”. Dlatego ktoś kto przez lata gwałci dzieci sąsiada czy kogoś z rodziny może funkcjonować bezkarnie. „Bała się dziadka. Dziadek lubił zjeść i zapić. Potem wracał do domu jak krab. Mówili: „Jadł mięso, zapładniał mięso”. Ona jeszcze nie wiedziała. Miała dwanaście lat, kiedy pierwszy raz jej dotknął. Potem już nie znał opamiętania”. Lecz w pewnej chwili ofiary nie wytrzymują, zaczynają mówić. Pojawiają się media, sprawa robi się głośna. Społeczność dzieli się na tych którzy podziwiają kobietę, która „dała odwagę innym” i resztę. „Ojcowie mówili przed sądem: „Nasze córki to dziwki, są obłąkane, gwałty to ich urojenie”. Proces zakończył się wyrokami skazującymi dla gwałcicieli. Czy coś zmienił? Jedna z kobiet mówi autorowi: „Ty nic nie wiesz, nic nie rozumiesz […] Zmiany zachodzą powoli, a ludzi zmienia się po cichu”. Na koniec zacytuję innego z bohaterów książki, który chyba najtrafniej oddaje to, co stało się na wyspie: „Granica między dobrem a złem, wcześniej nieprzekraczalna, zostaje przekroczona. Przeobraża się ludzka natura. Człowiek odkrywa w sobie ciemną stronę. Zmiany zachodzą szybko. Niespodziewanie szybko. Zapominasz, że na innej ziemi kłaniałeś się kobietom. Obserwujesz nową rzeczywistość w zadziwieniu, w bierności. Przechodzisz w stan porównywalny z depresją. Wydaje ci się, że jesteś bezradny, że możesz to jedynie zaakceptować. […] Tracisz poprzednią tożsamość. Nie oceniaj mnie. Człowiek chce się przede wszystkim przystosować. Ochronić. Nie myśli o kosztach. To pokazuje, jak względne jest to, co nazywamy ucywilizowaniem, i jak łatwo możemy stracić człowieczeństwo”. Lektura obowiązkowa!


P.S. Osobliwa jest postawa Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, który funkcjonował na wyspie, kiedy działy się te wydarzenia. W roku 2012 pastor kierujący tamtejszą wspólnotą opuścił Pitcairn. 

wtorek, 6 sierpnia 2013

„Król Tyru” na „Lubimy Czytać.pl”

Pojawiła się kolejna opinia o książce. Recenzentka zaczyna ją następująco: „Ostatnia odsłona trylogii kainickiej Tomasza Białkowskiego przynosi ze sobą zaskakujące rozwiązania i puentę, która – mimo że sięgano po nią wiele razy – ciągle dziwi i wydaje się nierzeczywista”. Całość tekstu znajduje się tutaj: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/179776/krol-tyru

niedziela, 4 sierpnia 2013

"Ornat z krwi" we Fromborku

Wczoraj byłem we Fromborku. Jednym z pretekstów do odwiedzin tego miasta była promocja powieści Krzysztofa Beśki "Ornat z krwi". Spotkanie odbyło się w restauracji Don Roberto - miejscu bardzo przyjaznym i utrzymanym w klimacie gangsterskim (świetne zdjęcia wewnątrz lokalu).

Książka we Fromborku miała swoją premierę. Nieprzypadkowo - jej akcja w dużej części dzieje się właśnie tutaj.

Krzysztof Beśka udzielający wywiadu telewizji.

Czytelników powitała wydawczyni powieści, dr Jolanta Świetlikowska (Wyd. Oficynka).

Rozmowę z autorem poprowadziła dr Bernadetta Darska.

Czytelnicy słuchali z zainteresowaniem opowieści o kryminale dziejącym się w ich mieście.

Krzysztof Beśka w trakcie spotkania.


piątek, 2 sierpnia 2013

Darłowskie śledztwa - relacja

„Jak co roku do Darłówka zjechało w lipcu wyborne grono pisarzy, a także kilku fachowców, którzy ze zbrodnią stykają się nie tylko na kartach kryminałów”. Tak rozpoczyna się relacja z „Darłowskich Spotkań Literackich”, którą zamieszcza „Zbrodnia w Bibliotece”. Obszerny tekst oraz zdjęcia z zakończonej niedawno imprezy można zobaczyć tutaj: http://zbrodniawbibliotece.pl/kronikakryminalna/3402,darlowskiesledztwa/

czwartek, 1 sierpnia 2013

Bargielska i (nie)pewna dwójka

Gwiazda polskiej poezji i prozy Justyna Bargielska w wywiadzie udzielonym magazynowi „Chimera” (7-8/2013) pytana przez Mariusza Kargula o to, co sprawia jej największą przyjemność i jak sobie radzi z nieprzyjemnościami, odpowiada z właściwą sobie skromnością: „Zależy od fazy cyklu. W fazie folikularnej głównie lubię dyskusje o tym, co jest nie tak z państwem, dlaczego profesor Środa powinna zacząć przyjmować inne witaminy, czemu współczesna polska literatura ogranicza się do trzech drukowalnych nazwisk. […]”. No i mają problem zaprzyjaźnieni z pisarką-poetką autorzy. Muszą się bowiem wpisać w jej cykl miesiączkowy, a poza tym, wiadomo, drukowalna jest Bargielska, lecz któż poza nią? Czy uwzględnia ich w swoim okrutnym rankingu? Zostały przecież ledwo dwa miejsca…