czwartek, 31 maja 2012

Słowo ciałem się stało

W 2006 roku opublikowałem powieść pt. „Pogrzeby”. W dwóch słowach napiszę o cóż w tej historii chodziło. Akcja książki toczy się głównie w małym miasteczku na Warmii ale i też przenosi się pod płot więzienia w K. Główny bohater żyje mitem rodzinno-ojczyźnianym. W rzeczywistości odsiaduje wyrok za grzechy młodości. Miejscem jego zsyłki jest ośrodek służb więziennych a właściwie niewielki barak za płotem. Bohater -  skazaniec wykonuje podrzędne prace fizyczne. Zdaje się, że jest kelnerem. Ot, literacka fikcja. Sam kompleks jest malowniczo usytuowany nad Jeziorem Luterskim. Stanowi idealne miejsce na odpoczynek. Pamiętam jak jeszcze rok temu, niestety bezskutecznie, próbowałem zdobyć tam pokój. A dzisiaj na Onecie znalazłem informację, która potwierdza tezę, że literatura jest najważniejszą ze sztuk. http://wiadomosci.onet.pl/regionalne/olsztyn/likwidacja-osrodka-w-kikitach-powstanie-zaklad-kar,1,5146626,region-wiadomosc.html
Pisarska wizja staje się rzeczywistością. Miast dotychczasowych grup turystów miejsce w luksusowym ośrodku zajmie 150 skazańców. Z tego miejsca gratuluję szczęśliwcom, do których uśmiechnął się łaskawy los. Miejsce szczególnie polecam tym wszystkim osadzonym, którzy pragną w ciszy i spokoju rozpamiętywać swoje czyny. A dla ciągle niezdecydowanych więźniów wycinek z prospektu reklamowego, który znalazłem na stronie Służby Więziennej:
„Ośrodek Doskonalenia Kadr Służby Więziennej w Kikitach położony jest w lesie nad malowniczym Jeziorem Luterskim (około 720 ha) przy trasie Jeziorany - Biskupiec, w odległości 40 kilometrów od Olsztyna w kierunku północno - wschodnim. Dużą atrakcją naszego jeziora jest „Ptasia Wyspa”. Woda posiada I klasę czystości. Na wędkarzy czekają bardzo smaczne ryby: węgorz, szczupak, płoć, okoń, sieja, sielawa, które można na miejscu przyrządzić w plenerowej smażalni i wędzarni. Bazę noclegową Ośrodka tworzą dwa budynki hotelowe, w którym znajdują się pokoje 2-, 3-, 4 - osobowe. Całość wyposażona jest w węzeł sanitarny ( kabiny natryskowe), radio i TV satelitarną. Dysponujemy także pokojami o podwyższonym standardzie (apartamenty). Na miejscu jest również urocza „Kawiarnia Plenerowa”, siłownia, a także kameralna sala kominkowa. Zapraszamy na plażę ze strzeżonym kąpieliskiem, otoczonym pięknym, oświetlonym molo spacerowym oraz dobrze wyposażoną wypożyczalnią sprzętu wodnego ( rowery, kajaki, łodzie wiosłowe) i turystycznego (rowery turystyczne, sprzęt sportowy). Do dyspozycji naszych gości oddajemy kort tenisowy, boiska do piłki siatkowej, nożnej i koszykowej, boiska do badmintona, kręgielnię, a także sprzęt do tenisa stołowego. Dla dzieci dużą atrakcją jest interesująco urządzony plac zabaw tzw. „Zielona Świetlica” z piaskownicą, szachami plenerowymi oraz zjeżdżalnią”.

środa, 30 maja 2012

Bookriders Projekt

Dzisiejsza „Gazeta Wyborcza” podała, że sytuacja finansowa telewizji publicznej i radia jest, delikatnie mówiąc, marna. Senatorowie z Komisji Kultury i Środków Przekazu tropili winnych tego stanu rzeczy. Po uszach oberwała Poczta Polska, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, Ustawa, wreszcie abonenci a właściwie ci, którzy abonament mają w nosie. Wszystkich przebił Kazimierz Kutz mówiąc, że : „w mediach wszystko się tak zagmatwało - strukturalnie, politycznie i prawnie - że nic dziwnego, iż Platforma czeka i nie chce tego ruszać. Dlatego - wyjaśnił - na ten upadek sam patrzy "z niejaką życzliwością", a na inicjatywę Platformy radzi nie liczyć”. By sprawę jeszcze mocniej zamotać posłużę się cytatem z „Rzeczpospolitej”: „Polacy na telewizory wydają ok. 1,5 mld dolarów rocznie – wynika z danych firmy badawczej Euromonitor International. W tym roku nabywców ma znaleźć 2,1 mln sztuk”. Po co Polakom te telewizory skoro masowo je wyrejestrowują?


No właśnie, a ja wczoraj pół dnia spędziłem na słońcu z ekipą telewizyjną, która nagrywała pierwszy odcinek nowego programu w ramach projektu „Bookriders”. Po słowach panów senatorów mam wątpliwości, czy zobaczę siebie i towarzyszących mi Joannę Wilengowską i Włodzimierza Kowalewskiego na szklanym ekranie. Smutno mi z tego powodu, bo najwyraźniej czynniki najwyższe zawzięły się by złamać moją karierę medialną. Niepewny o przyszłość zamieszczam chociaż kilka zdjęć z wczorajszego planu. Jutro zaś spotkanie ze wspomnianym Włodzimierzem Kowalewskim promujące jego „Ludzi moralnych”. Kto może niech przyjdzie do Biblioteki Wojewódzkiej. Potem autor zaprasza na część nieoficjalną do „Tajemnicy Poliszynela”. Można też będzie wieczorem relację ze spotkania obejrzeć w telewizji…




wtorek, 29 maja 2012

Laudacja

Jeszcze raz o Literackiej Nagrodzie Warmii i Mazur. Biblioteka Wojewódzka zamieściła stosowną laudację, którą wygłosił członek Kapituły Sławomir Fafiński. Prawdę powiedziawszy, byłem na tyle podenerwowany, że część słów nie dotarła do moich uszu. Nie co dzień autor otrzymuje laudację, tak więc pozwalam sobie zamieścić ją w całości:

„Ordo ad chaos” (Z chaosu porządek)

Ta łacińska sentencja wydaje się na pierwszy rzut oka oddawać sens powieści Tomasza Białkowskiego. Autor oparł ideę swojego utworu na motywie zaczerpniętym z teorii ruchów Roberta Browna, który odkrył, że cząsteczki w płynie wykonują bezładne, zygzakowate, pozbawione celu, chaotyczne ruchy. Czytelnik wielokrotnie w czasie lektury napotyka ten motyw: w tytule, w dedykacji oraz w samym tekście w wypowiedziach bohaterów. Główny bohater, Seweryn Vorbl, jest profesorem fizyki na Uniwersytecie Warszawskim. Teoretycznie – człowiekiem sukcesu. Jednak narrator powieści wtajemnicza nas w drzewo genealogiczne jego i innych bohaterów poprzez zabieg retrospekcji. Z tego obrazu, w myśl przytoczonej wyżej teorii, wyłania się przypadkowość ludzkich losów, czyli chaos. Bohaterowie spotykają się ze sobą przez przypadek, ich relacje mają charakter niezaplanowany, ich cele życiowe nie mogą być zrealizowane, ich historie pojawiają się w narracji niczym otwierane pudełka z ludzkim losem, nagle, w wyniku impulsu, jakiegoś niezdrowego olśnienia, zawsze niosącym tragedię. Dzieje się tak już w przypadku ojca głównego bohatera, którego marzenia o karierze sportowca stają się obsesją prowadzącą do śmierci. Zresztą śmierć, w wymiarze obsesyjnym, towarzyszy rodzinie Vorbla nieustannie. Jego teść Benedykt uczynił ze swojego życia eksperyment polegający na obserwacji stopniowego umierania własnego ciała. W swoisty sposób obcuje z degradacją życia kochanka bohatera książki. On sam czuje nad sobą wiszący wyrok w postaci nieuleczalnej choroby.
Jednak w tym koszmarnym świecie, gdzie przypadkowe spotkania prowadzą do obcowania ze sobą ludzi w sposób wyłącznie biologiczny, nieomal zwierzęcy, gdzie nie ma miejsca na uczucie, gdyż wszystkim rządzi fatum, jakaś starogrecka mojra, która nie pozwala dorosnąć do miłości, nie pozwala stworzyć bezpiecznych więzi, gdzie nawet natrętne poszukiwanie przez profesora Vorbla sensu przeznaczenia w źródłosłowach ludzkich imion jest tylko formalną zabawą, gdzie kobiety traktują mężczyzn instrumentalnie, a ci ostatni nie potrafią ich przy sobie zatrzymać, w tym świecie pojawia się na moment młody student fizyki, który zadaje Vorblowi pytanie o ową teorię ruchów Browna: „Ale czy jest możliwe, oczywiście teoretycznie, żeby te cząsteczki miały jeden kierunek?” Ponieważ jest to sprzeczne z nauką i burzy podświadomy sposób widzenia świata przez profesora Vorbla, którego doświadczenia życiowe to właśnie chaos, odpowiedź fizyka jest nie tylko przecząca, ale wręcz wprowadza to pytanie w kontekst afrontu.
Jednak od tego momentu akcja powieści Tomasza Białkowskiego zasadniczo się zmienia. Nagle wszyscy bohaterowie na skutek różnych zbiegów okoliczności, w zasadzie mieszczących się w ich dotychczasowym sposobie bycia, zaczynają dążyć ku sobie, i to fizycznie, przemieszczając się w czasie i przestrzeni do jednego punktu, który wyznacza początek życia Vorbla, do jego rodzinnego domu. Wszystkie porwane więzi społeczne nagle zaczynają się regenerować. Ludzie oddaleni od siebie na zawsze dążą ku sobie i spotykają się w jednym miejscu. Czytamy: „W tym miejscu pojedyncze ludzkie cząsteczki, dotychczas wykonujące dziwaczne zygzakowate ruchy, przekierunkowują się. Przez całe lata beznamiętnie zderzały się ze sobą, teraz obierają jednakowy zwrot. Odtąd ich trajektorie będą wycelowane w ten sam punkt. Losy pojedynczej cząsteczki stają się zbiorowym losem wszystkich”.
Jednak jest już za późno. Życie minęło – życie Vorbla gwałtownie się kończy.
Autor stawia więc dwa pytania: czy ludzie błądzą obok siebie bez wpływu na własny los i czy mogą w jakiś sposób go zmienić? Wydaje się, że odpowiedź tkwi w konieczności odkrywania własnych korzeni. Jeżeli przypadkowe relacje tworzą konteksty kulturowe i tradycję, to trzeba przyznać, że to za mało, aby można było przetrwać. Ozdrowieńcza świadomość przeszłości może być tylko obecna, gdy jest ona udziałem całej wchodzącej w relacje między sobą wspólnoty, której postępowanie motywowane jest czymś więcej niż tylko formalnym, bezdusznym prawem natury. Inaczej obowiązuje teoria ruchów Vorbla. Jak mówi na koniec autor: „To takie proste”.
Musimy tu jeszcze wrócić do sentencji przytoczonej na początku. Okazuje się, że jedynie formalne przywrócenie więzi rodzinnych i społecznych nie jest od razu wypełnieniem tezy tego łacińskiego stwierdzenia. Nie będzie ładu bez ludzkich uczuć. W powieści Tomasza Białkowskiego ludzie są otępiali, bo właśnie uczuć są pozbawieni, czasami ich udziałem są emocje, ale to za mało. Czy więc ponury obraz rozkładu, który przedstawił nam autor, jest prawdziwy, a jeżeli tak – to czy jest na to jakaś rada? Na te pytania musi już sobie odpowiedzieć każdy czytelnik po lekturze tego utworu. Autor zaś powinien nieustannie zadawać sobie pytanie, czy ogranicza się do ukazania otaczającej nas rzeczywistości, czy stara się nakłonić nas, abyśmy z jej obrazu wyciągali kreujące nasze postawy wnioski. Ograniczenie się do pierwszego to za mało na dobrą literaturę, ambicja przekazania drugiego – jest twórcza dla niego i jego odbiorców. I wtedy dopiero możemy stwierdzić, że z chaosu powstanie jakiś porządek. Taka odwieczna historia tworzenia”.

Sławomir Fafiński


poniedziałek, 28 maja 2012

Tych ludzi diabeł wyrzygał czyli koncert

„Tych ludzi diabeł wyrzygał. Przy ich muzyce ten sam diabeł zaspokaja się recytując wiersze Kazimierza Ratonia. Dziwki w wiadrze dostawały konwulsji. Dante otworzył jedno oko. Hyperial zrobił mi z mózgu kebab z sosem barbekju. I tylko gdzieś w rogu łba słyszałem słowa kulturysty: „Nie ma lipy”. Zacytowałem fragment osobliwej recenzji koncertu, który odbył się w niewielkim Suszu. Od godziny śmieję się i przestać nie mogę. Pomyślałem, że to dobry pomysł na wejście z uśmiechem w nowy tydzień. Uwaga, tekst zawiera słowa uważane za nieprzyzwoite. Całość tu:

niedziela, 27 maja 2012

Drzewo morwowe

Nie ma sensu dłużej tego ukrywać. Wirtualna Polska objęła patronatem i wrzuciła w zapowiedzi, w kilku innych miejscach również pojawiła się już ta informacja. Tak więc teraz ja, jako ten najbardziej zainteresowany, informuję Was, że od 12 czerwca, jak to się zwykło mówić „w dobrych księgarniach”, moja nowa powieść pt. „Drzewo morwowe”. To pierwsza część planowanej trylogii kryminalnej. Tak, tak. Nie ma pomyłki! O czym to będzie? Za Wydawcą zacytuję: „Rok 2004. Na północy kraju dochodzi do serii morderstw, których ofiarami są starsi mężczyźni. Paweł Werens, młody dziennikarz jednej z warszawskich gazet, otrzymuje zadanie napisania reportażu o tych wstrząsających wydarzeniach. Początkowa pogoń za sensacją zamienia się wkrótce w walkę z demonami przeszłości. Jaki związek mają współczesne brutalne morderstwa z męczeńską śmiercią pierwszych chrześcijan? Czy dziennikarskie śledztwo prowadzone przez Werensa pozwoli na rozwiązanie zagadki i powstrzymanie przestępcy przed ukończeniem szaleńczego planu, czy też zadziała jak katalizator, pociągając za sobą kolejne ofiary? I co oznaczają motyle znalezione w ustach zabitych?” Fragment można już teraz przeczytać tu:

sobota, 26 maja 2012

Iwasiuk z „Pogranicze”

Nie ma już „Pograniczy”. Owszem, słyszałem wcześniej, lecz dopiero wpis na blogu Ingi Iwasiów uświadomił mi w pełni, że już nie będzie tego szczecińskiego dwumiesięcznika, który czytałem zawsze od końca. Najpierw „Miałem nie pisać…” pełne ironii, ale zawsze lekkie, omówienia literatury niekoniecznej pióra Roberta Ostaszewskiego, potem „Skutki uboczne” Edwarda Balcerzana. Pismo prezentowało recenzje, prozę, poezję, szkice. Wychodziło regularnie. Szczęśliwie dla mnie w „Pograniczach” ukazał się fragment „Teorii ruchów Vorbla” zapowiadający książkę. Zniknęło kolejne ważne pismo z literackiej mapy. Ludzi, którzy je tworzyli odstawiono na bok. Przerabialiśmy to w „Portrecie” kilka lat temu. Inga Iwasiów pisze: „Za każdym sukcesem stoją ludzie, z uporem walczący o wartości, których katalog wymyślano w różnych punktach Polski po 1989 roku. Chodziło nam o różnorodność, demokrację, lokalność, mówienie z pozycji zdecentralizowanych; o kulturę. Ważna w tym katalogu była kultura literacka, kultura czasopism, które, niczym węzły wartownicze, bronią demokracji, bo otwierają łamy na dyskusje sprawdzające idee, pomysły, programy, zjawiska kulturowe. W prasie głównonurtowej na taki namysł nie ma miejsca, bieżące zdarzenia zasłaniają horyzont, poza tym czasopisma kulturalne kulom się nie kłaniają, nie zależy im na politycznej poprawności i popularności. Bez nich powstaje wyrwa, w którą łatwo wchodzi kultura masowa”.
W dzisiejszej olsztyńskiej „Gazecie Wyborczej” zamieszczono materiał omawiający uroczystości związane z dwudziestoleciem „Borussii”. Gratuluję borussianom tego pięknego jubileuszu, lecz ja nie o tym. Autorka artykułu napisała, że „dyskusję prowadzili ludzie »Borussii« – prof. Robert Traba i Iwona Liżewska. Do dyskusji zaprosili Ingę Iwasiuk, pisarkę i redaktorkę pisma »Pogranicze«”. Chciałbym z tego miejsca wyjaśnić pani redaktor, że tytuł profesorski sławnej szczecińskiej literaturoznawczyni jest nadany przez tegoż samego prezydenta Polski i wypadałoby go używać. No, chyba, że do Olsztyna przyjechała Iwasiuk, redaktorka pisma „Pogranicze”, o którym prawdę mówiąc nie słyszałem nigdy. Mam wrażenie, że te dwa wydarzenia – zamknięcie „Pograniczy” i jubileusz „Borussii” w jakiś ponury sposób ze sobą korespondują. Tam zniszczono bezpowrotnie bardzo delikatną, budowaną latami, niezwykle cenną materię. Tu z wydarzenia, jakim z pewnością jest olsztyński jubileusz, przez czyjąś niekompetencję, ignorancję i brak profesjonalizmu uczyniono karykaturę.
Całość artykułu tutaj:

piątek, 25 maja 2012

Sprostowanie

Podała „Rzeczpospolita”, ale też i kilka innych mediów, że „Białkowski odbierając nagrodę nie wygłosił przemówienia”. Otóż, pragnę wyjaśnić, że podziękowałem komu trzeba, bo inaczej być nie mogło. Tego wieczoru, owszem, były napoje, lecz nie woda sodowa. Poniżej zamieszczam dowód:
"Gazeta Olsztyńska" z dn. 24 maja 2012 r.

Fotorelacja - Wawrzyn 2011

Po lewej: dyrektor TVP Olsztyn Jarosław Kowalski, po prawej: marszałek Województwa - Jacek Protas.

Gala odbyła się w Bibliotece Wojewódzkiej w Starym Ratuszu.


Galę poprowadził dyrektor Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej Andrzej Marcinkiewicz.

Przyznano także wyróżnienie za szczególne walory edytorskie i poznawcze dla dwutomowej książki prof. Stanisława Achremczyka pt. "Historia Warmii i Mazur".



Gratulacje. :)

Oprócz Wawrzynu przyznawanego decyzją Kapituły, swoją nagrodę przyznają także Czytelnicy. W tym roku otrzymał ją Waldemar Kontewicz za książkę pt. "Braniewnik". Od lewej: Marek Barański, redaktor "Gazety Olsztyńskiej", Waldemar Kontewicz, ja, Jacek Protas, marszałek Województwa.
Autorką zdjęć jest Daria Bruszewska.

środa, 23 maja 2012

Wawrzyn 2011 przyznany!

fot. Daria Bruszewska
Tak, to prawda. Literacka Nagroda Warmii i Mazur Wawrzyn 2011 dla "Teorii ruchów Vorbla". Jutro fotorelacja.

wtorek, 22 maja 2012

Krajewski w „Rzekach Hadesu”

W „Rzekach Hadesu” komisarz Popielski krąży po przedwojennym Lwowie w poszukiwaniu gwałciciela chorej umysłowo dziewczynki. Każdy jest podejrzany. Nie ma wyjątków. Cyt.: „- A może zaczniesz podejrzewać wszystkich mężczyzn we Lwowie? – szepnął do siebie ironicznie. Nagle zacisnął pięści. Pod wpływem ostatniej myśli w jednej chwili wszystkie jego intuicje się scaliły. Uzyskał pewność działań. Podjął decyzję. – A czemuż by nie? – powiedział. – Dlaczego miałbym nie rzucić podejrzeń na cały świat, w tym na siebie samego?” Skoro wszyscy to wszyscy, chciałoby się powiedzieć. Nawet bohater cyklu powieściowego Pawła Jaszczuka – dziennikarz Stern, który pojawia się na kartach powieści Krajewskiego wzbudza podejrzenia. Nie pomaga mu cynk o „przybytku sztuk wyzwolonych” czyli burdelu prowadzonym przez kierownika Stawskiego, w którym można dostać każdy towar. Nawet dziecko. Akcja toczy się również w powojennym, apokaliptycznym Wrocławiu. Szczególnie dobrze są zrobione partie książki opisujące ubeckie katownie i zrujnowane miasto, w którym ukrywa się komisarz. By było jasnym, nie jest lubiany przez miejscową społeczność.: „- Patrz, Józiu, tych skurwysynów to stać na wszystko, nawet na dary z Unry – krzyknął jeden z nich, patrząc na Popielskiego – I z czego oni mają forsę? Mają, kurwa, bez pracy!” Warto zaznaczyć, że bohater powieści - Edward Popielski przemieszczając się po gruzowisku, nosi sutannę. Ostatnio obwołano kilku nowych królów polskiego kryminału. Przedwcześnie.

poniedziałek, 21 maja 2012

Gryfia raz jeszcze

Uczepiłem się tej Gryfii jak pijany płotu. Dlaczego? Ponieważ jest to pierwsza nagroda, która pokazuje potencjał literatury tworzonej przez kobiety. Dotychczas z docenianiem pisarek bywało różnie czyli źle. Na piętnaście edycji nagrody Nike tylko trzy razy wybrano książkę napisaną przez kobietę. Gdynia? Na czternastu facetów cztery kobiety! Silesius zdaje się być nagrodą bardziej sprzyjającą paniom, bo na ośmiu mężczyzn cztery kobiety. Raptem sto procent różnicy. Nie mam zamiaru rozpisywać się nad przyczynami tego stanu rzeczy. Czasami suche cyfry bardziej przemawiają do wyobraźni niż rozwlekłe analizy. Że panowie piszą lepiej? Proszę mnie nie rozśmieszać!
Poniżej fotorelacja:

Festiwal towarzyszący Nagrodzie rozpoczął się konferencją krytycznoliteracką - od lewej prof. Krzysztof Uniłowski, prof. Krystyna Kłosińska, dr Arleta Galant.

Odbywały się spotkania z nominowanymi - na zdjęciu Marta Cuber rozmawia z Magdaleną Tulli, nominowaną za "Włoskie szpilki"

Spotkanie z nominowanymi Natalią Bobrowską i Brygidą Helbig (obie pisarki w środku) prowadzą Dariusz Nowacki i Beata Kozak

Odbyło się także spotkanie z reportażem w tle - na zdjęciu od lewej Małgorzata Szejnert i Ewa Winnicka
Dyskutowano także o przkładach literatury kobiet - spotkanie poprowadziła Agata Zawiszewska (pierwsza od prawej), a wzięły w nim udział (od prawej) Olga Tokarczuk, Beata Kozak, Agnieszka Gajewska, Maciej Duda i Agnieszka Kłos
Odbylo się spotkanie autorskie Olgi Tokarczuk

Laureatą Nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia została Magdalena Tulli. Przy mikrofonie pisarka tuż po ogłoszeniu werdyktu, a obok niej prof. Inga Iwasiów, przewodnicząca jury Nagrody

niedziela, 20 maja 2012

Szalony wieczór

Bayern Monachium na dwie minuty przed końcem meczu cieszył się z tytułu. Do rozpaczy niemieckich piłkarzy doprowadził Drogba, który strzelił bramkę wyrównującą a potem dobił w rzutach karnych. Zalani łzami mężczyźni leżeli długo na wilgotnej trawie. Zapewne dzisiaj co niektórych bolą radix nerwi spinalis czyli korzonki nerwowe. Powodów do płaczu nie ma etatowy zdobywca wszelakich polskich nagród ( Nike, dwa razy Gdynia) Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, który odebrał wczoraj we Wrocławiu Silesiusa. Właściwie to nie odebrał bo się nie zjawił. Podobnie uczynił jego młodszy kolega po piórze Tomasz Bąk – nagroda za debiut. Młodego poetę zastąpiła mama. Jedynym, który się pojawił był Świetlicki. Być może zmotywował go czek na 100 tysięcy. W szczecińskim hotelu Radisson pojawiła się większość nominowanych pań. Najwyraźniej kobiety są solidniejsze. Trzymałem kciuki za Małgorzatę Szejnert ale pierwszą, historyczną nagrodę Gryfia odebrała Magdalena Tulli. Niezwykle ceniona w środowisku pisarskim autorka, którą dotychczas omijały największe laury. Dobrze się stało, że ta nagroda trafiła w jej ręce. Gratuluję wszystkim laureatom!

sobota, 19 maja 2012

Wielki Finał

Dzisiejszego wieczoru jubileuszowy, dwudziesty finał piłkarskiej Ligi Mistrzów. Moje kibicowskie serce krwawi. FC Barcelona nie weszła do finału! Cztery lata temu napisałem książkę, o której w „Newsweeku” Leszek Bugajski napisał tak: „Świat się rozlatuje na kawałki, bo nie spaja go już żadna idea nadrzędna – chyba taka diagnoza leży u podstaw tej powieści. Autor nie rozpacza, lecz zaczyna się bawić i podpowiada, że szaleństwo na tle futbolu trzyma świat w kupie. A działacze jeżdżą po tym świecie i kompletują reprezentację Polski z najlepszych graczy. Nie mają kasy, więc handlują naszą tradycją, co jest absurdem rozśmieszającym do łez”. Zatem teraz fragment o moim ulubieńcu, którego zabrakło w Wielkim Finale ale za to postanowił wspierać Naszych:
„Dziewiętnaście lat temu urodziło się dziecko o dwojgu imion Lionel Andres. Chłopiec odkąd nauczył się chodzić, przejawiał nieprzeciętny talent piłkarski. Jego ojciec, kochający acz surowy Jorge, każdego ranka zdzierał z zaspanego dzieciaka kołdrę i ciągnął go na boisko niewielkiego klubu Grandoli w mieście Rosario. Już w wieku pięciu lat cudowne dziecko futbolu zaczęło zdobywać bramki dla rzeczonego klubu, a nieco później dla kolesi z Newell’s Old Boys, którym cynk o małym dał brat Lionela – Rodrigo. Fama o młodocianym geniuszu niosła się z hukiem porównywalnym odgłosom bitwy o Falklandy. Bardzo szybko swe pazerne łapy po młodziutkiego Leo wyciągnęli Los Millionarios z River Plate. Leo był wniebowzięty, poranne wstawanie nie poszło w gwizdek. Tyle że, jak to czasem bywa, przewrotny los chciał inaczej. Chytrzy Millionarios odkryli, że chłopcu brakuje w kościach pewnych hormonów. To ich niedobór zahamował prawidłowy rozwój Leo, który zatrzymał się na metrze czterdziestu w kapeluszu. Niegodziwi Millionarios odmówili wyłożenia kasy na leczenie chłopaka. Zasłonili się inflacją szalejącą w kraju. Również rodzina Leo takiej forsy nie była w stanie wysupłać. Na dodatek ta inflacja... Leo był zrozpaczony, bo o ile karakan grać w piłkę może, to wyrywać laski z takim podłym wzrostem już nie bardzo. Miał już trzynaście lat, domyślał się co w trawie piszczy. Zdesperowany Leo spakował torby i opuścił Argentynę. Wylądował w Katalonii. Prosto z dworca poszedł na swych krótkich nóżkach do prezesów FC Barcelona. To, co im pokazał, musiało zrobić na nich wrażenie, bo wyłożyli kasę na zastrzyki, pastylki i co tam było potrzeba. Nie do końca chyba jednak, bo Leo zastrzyki podawał sobie sam. Zdaje się, że chodziło o zaufanie. Dobre, szwajcarskie środki szprycujące wyciągnęły go o trzydzieści centymetrów. Leo mógł teraz spokojnie spotykać się z pannami. A że, przy okazji, strzelił trzydzieści siedem brameczek, to i miał na te spotkania środki finansowe. Do tego sława, jaką gwarantują zachodnie media, pomogła pozbyć się kompleksu karzełka. Tak twierdzi przynajmniej Leo. Obecnie piłkarz jest wart sto pięćdziesiąt milionów eurosiów, ma fajną brykę i chałupę pod miastem. Sam Boski Diego Maradona namaścił go na swego następcę.

Ostatnio do Lionela Leo Messiego, bo o nim oczywiście mowa, przyszli hiszpańscy działacze, by namówić go do gry w ich reprezentacji. Nie, odpowiedział krótko, acz stanowczo Leo. Moim marzeniem i celem jest gra dla Reprezentacji Polski. Dla narodu, z którego wyszedł Ojciec Święty”.

piątek, 18 maja 2012

„Wina” Ferdinanda von Schiracha

Ferdinand von Schirach powraca. Po zeszłorocznym „Przestępstwie”, które w Niemczech kupiło pół miliona ludzi, przyszła pora na kolejny zbiór opowiadań tego autora. Schirach jest z wykształcenia prawnikiem. Tematyka jego prozy siłą rzeczy dotyczy spraw, które swój finał znalazły na sali rozpraw. „Wina” – taki ma tytuł nowy zbiór krótkich opowiadań – trzyma poziom świetnego debiutu. Oto niewielka próbka: „Kiedy wysiadł z samochodu, z prawej strony nadjechał mercedes. Mężczyzna przeleciał przez maskę, uderzył głową w przednią szybę i upadł na lewo od auta. Zmarł w drodze do szpitala. Miał dwadzieścia jeden lat”. Tylko współczuć, chciałoby się powiedzieć. Tyle tylko, że to napisał Schirach i nic oczywistym być nie może. Okazuje się, że „nieszczęśnik” chwilę wcześniej cyt.: „Musiał ją sprowokować, żeby z nim poszła, nie miała prawa krzyczeć. Zanotował sobie wszystkie możliwości. Później te zapiski, zdjęcia młodej kobiety, zabitych zwierząt i setki filmów gore policja znalazła w piwnicy domu jego rodziców. Funkcjonariusze zdecydowali się na przeszukanie, kiedy w jego samochodzie odkryli dziennik i narzędzia do sekcji zwłok”. U Schiracha ofiara często bywa katem. Wydawca informuje, że w Niemczech pierwsza powieść kryminalna autora „Przestępstwa” pt. „Der Fall Collini” stała się wydarzeniem. Mam nadzieję, że szybko zostanie przetłumaczona na język polski.

czwartek, 17 maja 2012

Jak to jest być młodym poetą?

Życie literackie nie zwalnia tempa. Po spotkaniu ze znawcą prozy najnowszej Dariuszem Nowackim, gościem Kortowskich Spotkań z Literaturą będzie ekspert od poezji. Profesora Piotra Śliwińskiego miłośnikom wierszy przedstawiać nie trzeba. Do Olsztyna przyjedzie z wykładem pt. Jak być młodym poetą? Jak pisać o młodości?” Po wykładzie będzie okazja do zadawania pytań poznańskiemu literaturoznawcy. Spotkanie już za tydzień. Jak zawsze na Wydziale Humanistycznym. Kogo jak kogo ale poetów to w naszym kraju nie brak. Wiem coś o tym, bo przez kilka lat odbierałem w „Portrecie” dziesiątki, setki, tysiące maili z propozycjami wydawniczymi. Trochę czasu od tamtej pory minęło i z wielkim zaciekawieniem posłucham, w którą stronę idzie najmłodsza współczesna poezja. Was również namawiam na to przyszłotygodniowe spotkanie.

środa, 16 maja 2012

Dla kogo Gryfia?


Maj to chyba najgorętszy okres wręczania wszelakich nagród, wyróżnień i nominacji w świecie literackim. Po ogłoszeniu nominacji do Nike, Gdyni, Orfeusza – nowa nagroda ogólnopolska za tom poezji, wręczeniu nagród: Kapuścińskiego (Liao Yiwu), Lindego (Andrzej Bart), „Mistrza promocji i czytelnictwa” (dla najlepszych bibliotek w Polsce – wygrał Chrzanów a raczej tamtejsza biblioteka miejska) pora na kolejne trofea. W sobotę poznamy zdobywcę Silesiusa, do którego wskazano siedmiu autorów. W tym samym czasie swoją nagrodę – Gryfię przyzna miasto Szczecin. To zupełnie nowa nagroda. Różni się ona od innych tym, że może ją otrzymać wyłącznie kobieta. Do finału weszło osiem książek. Wśród nich „Dom żółwia. Zanzibar” Małgorzaty Szejnert. To książka o wyspie, na której prowadzono największy na świecie targ niewolników, a teraz dokonuje się tam ponownie kolonizacja za sprawą bezdusznego przemysłu hotelarsko - turystycznego. Wielkość pisarstwa Szejnert polega na tym, że każda z jej książek podejmuje inny temat. Po „Czarnym ogrodzie” sadze o Górnym Śląsku, „Wyspie klucz”, podróży na wyspę Ellis, na której znajdowało się centrum przyjmowania imigrantów, napisała książkę zupełnie niepodobną do wcześniejszych. Kilka miesięcy temu miałem zaszczyt poznać Małgorzatę Szejnert, która była gościem Kortowskich Spotkań z Literaturą. Po świetnym spotkaniu przyjęła zaproszenie na kolację, podczas której zdradziła nieco na temat nowej książki, o której opowiadała niezwykle zajmująco. Jaka jest Małgorzata Szejnert prywatnie? Spieszę z odpowiedzią: Taka jak jej książki – Dociekliwa, mądra, niezwykła. Czy muszę wskazywać moją faworytkę do Gryfii?

wtorek, 15 maja 2012

Wszyscy jesteśmy cząsteczkami

Tak rozpoczyna omówienie „Teorii ruchów Vorbla” Bartek Janiczek na stronie „dla studenta.pl”. I dalej pisze m.in. (Teoria…) „jest jedną z ciekawszych książek, jakie przyszło mi czytać w ostatnim czasie. Polecam ją każdemu, kto lubi zastanowić się nad życiem i nad tym, co tak naprawdę da się z nim zrobić, a co faktycznie robimy. Mieszanka filozofii, humoru, momentami nawet groteski oraz analitycznego i refleksyjnego podejścia do życia i losu jednostek i rodzin – to wszystko dało w efekcie książkę, która nie raz jeszcze zagości w moich dłoniach”. Całość tu:

poniedziałek, 14 maja 2012

W dalszym ciągu krytycznie

Na stronie Kortowskich Spotkań z Literaturą ukazał się wywiad z Dariuszem Nowackim – gościem cyklicznej imprezy odbywającej się w Olsztynie. Znany krytyk był jednym z uczestników dyskusji, o której pisałem kilka dni temu. Przeprowadzająca rozmowę Daria Bruszewska pyta:
Ciekawym zjawiskiem na gruncie krytyki jest powstanie fenomenu recenzentów – amatorów, publikujących w Internecie. Blogi książkowe cieszą się zainteresowaniem odbiorców, a ich autorzy – autorytetem, którym coraz rzadziej obdarzani są specjaliści. Skąd ta nieufność wobec zawodowców?

Dariusz Nowacki: „W latach 90. istniała jeszcze opozycja: amator – zawodowiec. Dziś jest to dystynkcja nie do utrzymania – mój głos znaczy dokładnie tyle samo, co głos anonimowego blogera. Pozwolę sobie jednak nie zgodzić się z panią: blogi recenzenckie wcale nie są potrzebne odbiorcom (konsumentom), lecz biznesowi wydawniczemu. Sukces sieciowej krytyki wynika nade wszystko z lęku przed opiniodawczą zapaścią, przed ciszą. Z powodów wizerunkowych duże oficyny wydawnicze, choć te średnie także, nie mogą przyznać się do tego, że ich produkty trafiają w konsumencką próżnię. Ktoś musi potwierdzać sens ich wysiłków, zapewniać, że książka żyje i jest atrakcyjna. Dlatego z taką ochotą posyłają egzemplarze recenzyjne (tzw. gratisy) każdemu, kto się do nich zgłosi. Owa praktyka (nazwijmy ją krytyką obywatelską – per analogiam do dziennikarstwa obywatelskiego) to swoisty crowdsourcing, czyli nieformalne, poniekąd utajone powierzanie zadań anonimowej społeczności, eliminujące z rynku licencjonowanych rzemieślników. Nie kryję, że myślę tu o sobie, roszczeniowo i egoistycznie… trochę jak działacz Samoobrony przywiązany do własnego PGR-u. Oczywiście żartuję, acz może nie do końca”.
Całość wywiadu tutaj:
fot. Piotr Przytuła


niedziela, 13 maja 2012

Festiwal im. Jana Błońskiego - ciąg dalszy

Pierwszy dzień festiwalu zamknęła dyskusja o związkach literatury i filozofii. Prowadzący spotkanie Andrzej Zawadzki zacytował lewicowego filozofa i pisarza Stanisława Brzozowskiego: „Moja krytyka jest podbudowana filozofią. Mój sposób czytania wyrasta z filozofii”. Łódzki literaturoznawca Tomasz Bocheński uznał, że nie ma takiej drogi w filozofii, która wyznaczałaby kierunki krytyki. Jest tylko krytyka jako dominanta, w pracy krytycznej są używane różne filozofie. Katastrofą krytyki może być skrótowe potraktowanie filozofii, „branie” haseł, ich powielanie. Z kolei Paweł Mościcki zauważył, że najciekawsze rzeczy, które dzieją się w humanistyce są na styku filozofii i krytyki. Wyróżnił superjęzyk, który trzyma wszystko w cuglach, a taką filozofią nie jest zainteresowany. Krytyka społeczna to bardziej styl życia niż to co zmienia świat. Niemożliwe jest istnienie krytyki poza akademią i poza rynkiem. Jeszcze inaczej ocenił sytuację Andrzej Skrendo. Jego zdaniem krytyka literacka jest marginesem. Raptem jeden procent społeczeństwa uważa, że czytanie jest normą kulturową. Zatem lepiej nie filozofować tylko zajmować się estetyką. Estetyka jest czymś niezbędnym do uprawiania filozofii. Określił filozofię jako rodzaj higieny umysłu. W dyskusji padły mocne słowa.
Mościcki: „Filozofia przestała być królową nauk, jeśli kiedykolwiek nią była. Trzeba bronić rzeczy, które się w ogóle nie sprzedają i trzeba to robić w sposób polityczny”.
Bocheński: „Upadek instytucji kulturalnych wpływa na wykorzenienie dyskursu niezależnego. Gdy zaczynamy mieć poglądy polityczne, które określają nasze poglądy filozoficzne, to przestajemy myśleć. Za wszelka cenę należy nie sprzedawać się temu, co dyskredytuje myślenie. Rozpoznanie, kto nami manipuluje, pozwala określić granice naszej wolności”.
Skrendo: „Nie możemy się godzić na myślenie o manipulowaniu”.
Bocheński: „Brane są tematy nośne ideowo, badania naukowe są wybierane pod wpływem tego, na co jest zapotrzebowanie w świecie zewnętrznym. Czym innym jest kontekst uświadamiany, który pozwala się bronić, a kontekst, który jest strefą wpływu, która kształtuje i kreuje”.
Skrendo: „Bardzo łatwo jest przestać być dobrym krytykiem i zostać złym filozofem”
Mościcki: „Filozofia nie ma wiele do powiedzenia”.
Na koniec przytoczę słowa profesora Tomasza Bocheńskiego, z którymi najbardziej się utożsamiam: „W gruncie rzeczy literatura jest zawsze arystokratyczna. Jeśli używamy jej nie dla przemocy, ale dla pewnego smaku. Literatura jest zawsze rasowa”.

Od lewej: Andrzej Zawadzki, Tomasz Bocheński, Paweł Mościcki, Andrzej Skrendo.

Okoliczności sprawiły, że nie danym mi było być na spotkaniach otwierających drugi dzień Festiwalu. Ominęły mnie rozmowa z Ireneuszem Kanią prowadzona przez Andrzeja Zawadzkiego oraz spotkanie z pisarzami: Szczepanem Kopytem, Magdaleną Tulli, Witem Szostakiem, z którymi rozmawiała Aldona Kopkiewicz. Dotarłem dopiero na promocję nowej powieści szczecińskiej pisarki i literaturoznawczyni Ingi Iwasiów, którą poprowadziła Dorota Kozicka. Premiera nowej książki autorki „Bambino” zbiegła się w czasie z Festiwalem. Iwasiów nie ukrywała zresztą, że zależało jej na tym, aby odbyła się ona w murach uniwersytetu. Wszak jedna z bohaterek powieści „Na krótko” jest pracownicą uniwersytetu. „To powieść akademicka”, wyznała autorka. Dodam, że jest to uniwersytet pogrążony w głębokim kryzysie. Kryzysów w tej powieści jest zresztą więcej. Lecz po kolei. Po wspomnianym „Bambino”, którego akcja rozgrywa się w powojennym Szczecinie i współczesnym „Ku słońcu” przyszła pora na powieść osadzoną w przyszłości. Autorka rozpoczęła spotkanie z czytelnikami od przeczytania fragmentu książki. Zaprezentowała wycinek z życia Sylwii – jednej z głównych bohaterek. Drugą jest Ruta. To te dwie kobiety pewnego dnia poznały się w salonie fryzjerskim. Od tej pory będziemy mogli śledzić ich losy. Iwasiów pisała swą powieść w Wilnie i to w „zaułkach tajemniczego miasta przyszłości, oderwanego od Unii Europejskiej, gdzie każdy może zgubić życiowy balast, ale i zachłysnąć się chwilą wolności” jak podaje na okładce wydawca, toczy się akcja powieści. Autorka opowiadała o pamięci, która „męczy i zawodzi”. O „świecie pogrążonym w kryzysie” „kluczach do życiowych wyborów”. Padały pytania z sali. Następowały po nich rzeczowe odpowiedzi. Spotkanie zatem udane pod każdym względem. Zaopatrzony w „Na krótko” z dedykacją autorki wyszedłem na krótką przerwę, po której zaczynało się spotkanie z prof. Przemysławem Czaplińskim.


Otwierając spotkanie z Przemysławem Czaplińskim profesor Jerzy Jarzębski powiedział do publiczności, która licznie wypełniła aulę im. Jana Błońskiego: „Literatura nigdy nie jest czymś samym w sobie, jest też odbiciem rzeczywistości, pewnych nadziei, rozczarowań”. Jarzębski wypowiedział ważne zdanie w kontekście twórczości krytycznej Czaplińskiego. Poznański krytyk pisząc szkice o literaturze pisze przecież o nas. Widzi rzeczy wartościowe w formie wyraźnych opozycji. Próbuje ustalić, co wymyka się z owego napięcia. Czapliński jest wsłuchany w głos epoki. Mówi o literaturze, ale i o innych głosach. Pierwsze pytanie dotyczyło rzeczywistości, czym ona jest?: „Przeczytanie literatury to pewnego rodzaju sonda rozpoznająca rzeczywistość od nowa. Rzeczywistość to kapitał komunikacyjny”, rozpoczął swój wywód wybitny krytyk. Pisarze słuchają, a jednocześnie literatura próbuje do tego kanału komunikacyjnego coś wprowadzić. Literatura to nieznośny uczestnik komunikacji, który zawsze jest przeciw. Padły nazwiska Gombrowicza, Mrożka, Myśliwskiego, Vargi, Bieńkowskiego, Sieniewicza. Wszyscy ci pisarze tworzą bohatera relacyjnego, czyli takiego, który składa się z resztek. Nie jest autonomiczny. Dziedziczy pewne zachowania. To bezrefleksyjny reproduktor narzuconej tradycji. Ciekawie zaczyna się robić, kiedy ktoś jest zadowolony z owych resztek. Pojawiło się pojęcie recyklingu – sztukowania tożsamości, jej odtwarzania. Zdaniem Czaplińskiego każdy z nas sam musi znaleźć sposób na określenie swojej pozycji w stosunku do tradycji i jej ograniczeń. Czapliński określił nas jako „społeczeństwo monologu”. Najpierw inni mówią za nas, potem kiedy mamy prawo głosu, zaczynamy dokonywać samoobsługi komunikacyjnej. Uznał również, że wielkie narracje oparte na wizji jednolitego społeczeństwa powinny pójść do wymiany. Do dyskusji włączyli się młodsi krytycy: Anna Marchewka, Olga Szmit i Jakub Momro. Pojawiło się pojęcie utopii. „Dzisiejsza utopia nie ma charakteru całościowego. To raczej rebelia niż rewolucja. Współczesna utopia wkracza do świata, w którym godzimy się na osobność jego elementów i ta utopia uderza tylko w jeden z jego elementów. Współczesna utopia nic nie może zrobić, bo nikt nie wie jak te elementy się ze sobą łączą” uznał profesor Czapliński. Spotkanie trwało dłużej niż zakładali organizatorzy, główny jego bohater został nagrodzony owacją na stojąco. Budynek przy ulicy Grodzkiej 64 opuszczałem z przeświadczeniem, że to nie był czas zmarnowany. Przetrzymaliśmy również wiec patriotycznie nastawionej grupy ludności, która to wysłuchiwała płomiennych wystąpień nagradzanych oklaskami lub wyśpiewywała pod oknami religijne pieśni dedykowane ofiarom katastrofy lotniczej. Zdaje się jednak, że dedykowane nie wszystkim ofiarom.

Od lewej: Jerzy Jarzębski, Przemysław Czapliński, Anna Marchewka.

sobota, 12 maja 2012

O Festiwalu im. Jana Błońskiego – relacja z dnia pierwszego

Nie mam szczęścia do pociągów relacji Kraków-Olsztyn. Poprzednim razem podróżowałem trzynaście godzin. Tym razem było nieco krócej, ale i tak ciężko. Uratowała mnie pasjonująca opowieść Anny Reid pt. „Leningrad” (ponad sześćset stron!). Znakomita książka o oblężonym mieście, która z jednej strony może czytelnikiem wstrząsnąć, z drugiej zaś wciąga od pierwszych stron. Trochę mi przypomina rozmowy Swietłany Aleksijewicz z „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Czasem zaś wczesne powieści Nabokova np. „Zaproszenie na egzekucję”. Oto niewielki cytat: „W więzieniu bito go (jednego z generałów Armii Czerwonej – przyp. T. B.) gumowymi pałkami – czynił to inny jego były przyjaciel, a przy tym jeden z wyższych stopniem zastępców Ławrientija Berii – by we wrześniu na powrót powołać go do służby wojskowej. Gdy umytego i w pełnym umundurowaniu prowadzono go do gabinetu Stalina, po drodze spotkał swego prześladowcę, który przyjaźnie się z nim przywitał”. To książka o bezsensownej daninie z krwi, jak mówi jeden z ocalałych.
Od lewej: Anna Marchewka, Zofia Król, Dariusz Nowacki, Paweł Dunin-Wąsowicz, Bernadetta Darska
Teraz już o samym Festiwalu. Od razu powiem, że bardzo udanym – dużo ciekawych dyskusji. Pierwszy dzień zaczął się od panelu poświęconego krytyce w przestrzeni i przestrzeni krytyki. Zdominowała go dyskusja o miejscu krytyki w Internecie. „Biznes wydawniczy kocha blogerów”, stwierdził Dariusz Nowacki. Jego zdaniem znaczna część internetowych tekstów to pseudorecenzje produkowane przez ludzi niekompetentnych. Równocześnie wskazał też wartościowe miejsca w sieci. Zaliczył do nich „dwutygodnik.com” i „ArtPapier”. Paweł Dunin-Wąsowicz nieco inaczej ocenił Internet. Jego zdaniem recenzje tam zamieszczane to wypełnienie dziury po upadku pism literackich. Część z nich prezentuje bardzo wysoki poziom profesjonalizmu. Równocześnie zaatakował tych krytyków, którzy przez swe powiązania z wydawcami z dnia na dzień stają się pisarzami, a przynajmniej łatwiej im publikować książki. W dyskusji pojawił się nawet temat korupcji krytyki. Bernadetta Darska wskazała na nieprzystawalność krytyki papierowej i internetowej: „Świat blogerów często odrzuca osądy zawodowców i tworzy swoje, zupełnie inne rankingi czytelnicze i przyznaje własne nagrody”. Nowacki przypomniał o istnieniu środowiska poetyckiego, które funkcjonuje w dość specyficznie pojmowanym, bo samowystarczalnym, getcie: „Ich przewaga polega na tym, że nie potrzebują nikogo”. Znany krytyk upomniał się też o nieodpłatną dostępność tekstów naukowych w Internecie. Skandalem nazwał ich brak: „To my podatnicy płacimy za te teksty, dlaczego nie możemy z nich korzystać?”.

Od lewej: Dorota Kozicka, Piotr Śliwiński, Jerzy Jarzębski i Grzegorz Jankowicz. Inga Iwasiów, niestety, niewidoczna na tym zdjęciu. 

Kolejne spotkanie odbyło się pod hasłem: „Krytyka literacka i nagrody”. Komu potrzebne są nagrody literackie?, zapytała prowadząca dyskusję Dorota Kozicka. Według Ingi Iwasiów to jeden z podstawowych mechanizmów kanonizacji literatury i pomocniczy mechanizm rynku książki. Piotr Śliwiński wskazał na możliwość rozmowy o literaturze. „Gdy dyskutujemy o nominacjach, to także rozmawiamy o literaturze. Nagrody mogą dekanonizować. Przy nominacjach raczej nie wiem niż wiem, bo wtedy szukam w miejscach nieoczywistych”. Z kolei Jerzy Jarzębski mówił o doświadczeniu, wskazywał na patrona Festiwalu Jana Błońskiego, którego celność wskazań była niezwykła: „Czytelnicy często są zabłąkani w labiryncie książek”. Ostatni z dyskutantów Grzegorz Jankowicz mówił o nagrodzie jako o instytucji. Np. nagroda TVP Kultura ma za zadanie podtrzymanie medialnego wizerunku i utrzymanie instytucji kultury. Osobną kwestią są nagrody miejskie jako strategia promowania miasta. Jednogłośnie postulowano o większą ilość nagród. „Wielość nagród pokazuje różnorodność kultury”, zauważył Jerzy Jarzębski. I ciekawostka: „Są pewne rytuały zapewniające niezależność. Nagroda Nike jest wskazywana tuż przed uroczystością”.
Padły też słowa, które zapewne zmartwią niejednego pisarza:
Piotr Śliwiński: „Przy całej mnogości pisarzy jest grupa bardzo dobrych pisarzy, która zawsze aspiruje do nagrody”.
Inga Iwasiów: „To w sumie kwestia przypadku, ktoś (juror) się może uprzeć i dana osoba wejdzie do dwudziestki (Nike) lub jeśli ktoś nie ma „swojej” osoby w jury nigdy nie będzie wskazany. Potrzebne jest ustalenie kryteriów, a tego nie ma”.
Ale czy lepiej jest być po drugiej stronie?:
Jerzy Jarzębski: „Nie od razu wiemy, co jest dobre. To nie jest wiedza, którą można przyswoić w postaci sformalizowanej. To jest kwestia doświadczenia”.
Piotr Śliwiński: „Nagroda dla krytyka to często dylematy ludzkie i towarzyskie”.
CDN.

piątek, 11 maja 2012

Z Krakowa

Po ponad ośmiogodzinnej podróży przez całą Polskę w trzydziestosopniowym upale nastąpiła gwałtowna zmiana sytuacji - za oknem burza, lokomotywa padła, podobnie jak i komórki współpasażerów. Wokół coraz większa ciemność. Trudno powiedzieć, gdzie jesteśmy i kiedy będziemy w Olsztynie. Może wcale? ;) Nie będę pisał o festiwalu, zrobię to jutro, o ile dojadę. :)

Drugi dzień Festiwalu

Zgodnie z zapowiedzią - druga tura zdjęć. :)

W ogródku z Sukiennicami w tle - poranna kawa w towarzystwie gołębia.


Upał, więc wiatr można znaleźć tylko nad Wisłą, gdzie i tak tłumy.



W trakcie Festiwalu miała miejsce premiera nowej powieści Ingi Iwasiów pt. "Na krótko". Rozmowę z Autorką poprowadziła Dorota Kozicka.




Po spotkaniu przerwa na kawę z manifestacją w tle. Okazuje się, że to wydarzenie cykliczne - miesięcznica.


Bez trudu zapomnieliśmy o odgłosach dobiegających z zewnątrz, bo dyskusja wokół książki prof. Przemysława Czaplińskiego "Resztki nowoczesności", którą otworzył i w której brał udział prof. Jerzy Jarzębski, była pasjonująca.


środa, 9 maja 2012

Pierwszy dzień Festiwalu

Dzisiaj tylko kilka zdjęć, jutro następna ich tura, a po powrocie krótka relacja.

Kraków nawet nocą jest pełen ludzi.


Nocuję w kamienicy, w której kiedyś mieszkał Tadeusz Boy-Żeleński.



Wydział Polonistyki UJ, gdzie odbywały się dyskusje festiwalowe, znajduje się dokładnie naprzeciwko Wawelu.




Aula im. Jana Błońskiego - to główne miejsce festiwalowych debat.